wtorek, 4 grudnia 2012

A tak to się zaczęło! :)


Pamiętacie swój pierwszy raz, kiedy poszliście biegać? Tak sami z siebie? Bo ja chyba nie do końca... czy było ciężko? Tego też nie pamiętam. Gdzieś w okolicach klasy maturalnej, kiedy jak wiadomo pilni uczniowie mają mnóstwo nauki, w ramach przerw między wkuwaniem, zaczęłam robić krótkie i spokojne przebieżki wokół osiedla. Tak zwane wietrzenie umysłu J I chyba coś mnie wtedy ruszyło, choć wtedy nie wiedziałam jeszcze co. Nagle bieg stał się łatwiejszy i przyjemniejszy niż w szkole. Nikt mi nie narzucał tempa. Mogłam biec sama dla siebie, wyznaczając swoje własne tempo.
Nikt mnie nie gonił ze stoperem i nie krzyczał, że stać mnie na więcej. Owszem było mnie stać na więcej, ale pod warunkiem, że widziałam w tym cel, a nie zwyczajną ocenę w dzienniku.
Cel został odnaleziony. Zaczęłam truchtać w ramach odpoczynku od nauki. Początkowo były to spontaniczne zrywy. Po maturze przyszły wakacje i bieganie poszło w niepamięć. Później przyszedł czas na studia i męczące sesje. Bieganie znów zaczęło przynosić ukojenie dla mojej głowy. Jednak w dalszym ciągu nie było to nic systematycznego, ani tym bardziej wyczynowego.
Przełomem okazał się dzień, w którym wyjątkowo roznosiła mnie energia. Pamiętam, że była to słoneczna, marcowa niedziela, podczas której jak zwykle poszłam pobiegać. Zazwyczaj były to krótkie trasy około 5 km. Zresztą nigdy nie liczyłam odległości, ponieważ nie były one dla mnie istotne. W tym przełomowym dniu postanowiłam zwiększyć trasę. Nie chciałam wracać jeszcze do domu i postanowiłam sprawdzić, co jest za zakrętem, przed którym zawsze zawracałam. Okazało się, że dalej też jest droga. I to jaka! Ścieżka rowerowa biegnąca wzdłuż obwodnicy. Przebiegłam do samego końca i wcale nie czułam zmęczenia. Tym razem byłam ciekawa ile kilometrów udało mi się pokonać. W Internecie znalazłam mapkę, na której mogłam obliczyć odległości w terenie. Wyszło 10 km. Zaskoczenie było duże. Zaczęłam biegać regularnie i tak machina ruszyła.
Przez cały okres, od kiedy zaczęłam biegać poznałam na tyle swój organizm, że zaczęłam się z nim nieźle dogadywać. W nagrodę odpowiada mi pięknymi efektami. Przez rok czasu zmieniłam się nie do poznania. Z szarej zakompleksionej myszki stałam się pewną siebie i świadomą własnych możliwości kobietą o silnej psychice. Część osób krzyczy za mną, że jestem uparta jak osioł z tym bieganiem. Ja to nazywam wytrwałością i bycie konsekwentną. Inni podziwiają i trzymają kciuki. Podejścia ludzi są różne, ale najważniejsze jest moje własne. W końcu czuję, że się spełniam i jestem szczęśliwa. Robię to, co kocham i mimo wielu ciężkich chwil nie poddaję się.


3 komentarze: