sobota, 13 kwietnia 2013

JASNA DUPA!!!!! Ukręciłam życiówkę :P


Ostatni raz, kiedy byłam w Częstochowie, na Jasnej Górze, to była klasa maturalna. Trochę lat minęło. Nie pamiętałam więc czy to teren płaski, czy może już lekko pagórkowaty… no i nie upewniając się, ani nikogo nie pytając, pojechałam! A co mi tam :D Już po drodze zbliżając się do celu nie spodobały mi się zauważone wzgórki, górki i inne pagórki :/ Ale stanęłam na starcie wraz z 960 innymi biegaczami i jak tylko zegar wybił godzinę 14 wszyscy ruszyliśmy przed siebie. No i na dzień dobry deszcz i nie małe zdziwienie! Olbrzymi podbieg w stronę Jasnej Góry… No w końcu, jak sama nazwa podpowiada – GÓRA! Do tego Jasna… DUPA DUPA DUPA!!!!!!!!!! Ostatnio nie trenowałam żadnych podbiegów – powinna być kara! No, ale biegnę pod tą górę sapiąc już jak stary cap licząc, że za chwilę pojawi się równie mocny zbieg. I nie myliłam się! :D z tym, że za chwilę był jeszcze gorszy podbieg… JASNA DUPA!!!!!! I w końcu prosta droga, jakże rzadka podczas całej trasy! I Odrobinę słońca :) Generalnie cała trasa to: podbieg, zbieg, podbieg, prosta, podbieg, zbieg, a może znowu podbieg? Czasem znowu prosta, czasem słońce, czasem deszcz – nudno nie było. W każdym bądź razie tak sobie biegnę i myślę, że w sumie to nie jest źle! Tempo mam dobre, czasem udaje mi się kogoś wyprzedzić… no i tak zaczęłam łykać kolejne osoby wyznaczając sobie cele typu „teraz mijamy tą panią, a później tego pana po lewej”. Nie było źle. I nagle patrzę, a pierwsza pętla już za mną! Na 5km spotkałam się z Kenijczykiem, tyle że on już kończył 10 km! A za nim kolejny…JASNA DUPA! Jak oni galopują! Kątem oka zerknęłam na zegar i nie do wiary! 28 minut! Na szybko obliczyłam, że jeśli utrzymam tempo to ewidentnie lecę na życiówkę! 56 minut… dla mnie wynik rewelacyjny! W ostatnim sezonie mój oficjalny wynik na 10 km to 1h 04 min (wiem, nie ma się czym chwalić!) No, ale teraz była szansa na poprawę! No to lecę prawie, jak na skrzydłach :D choć przede mną wizja kolejnych chamskich podbiegów… moja wewnętrzna motywacja ciągle mi krzyczała do ucha „jedziesz mała, jedziesz!!!!!” Aż dotarłam ponownie do odcinka, przy którym znajdowały się kebaby, gofry, lody, naleśniki i inne wyjątkowo śmierdzące „potrawy”. Jak mnie irytował ten smród! I jeszcze jakiś dziad z fajurą w gębie… mój żołądek zaczął robić takie fikołki, że aż zginało mnie w pół. JASNA DUPA!!!! A niechby się udławili tymi kebabami i fajurami… fuuujjj! Bałam się, że mój numer startowy przyda się i będę dzwonić na 112 bo już lekko blado mi było… Starałam się przyspieszyć, by szybciej ominąć te smrody, ale z każdym szybszym krokiem żołądek podchodził do gardła… „Mała! Dasz radę! Nie takie rzeczy ostatnio Cię spotykały!!!” Ostatnie 3 km – próbuję przyspieszyć, aż do ostatniej prostej w stronę mety… zawsze na widok mety uaktywniało mi się ADHD i biegłaaaaam na 300%! A tu próbuję przyspieszyć i nie umiem… Żołądek już prawie wyszedł gardłem, ale docieram do mety z czasem brutto 58minut 01 sekunda (czas netto – oficjalny: 57 minut 44 sekundy) JASNA DUPA!!! Wykręciłam życiówkę urywając aż 7 minut!!!!! Mówi się, że jak na mecie potrafisz przyspieszyć, to znaczy, że na trasie nie dałeś z siebie wszystkiego. Ja dałam z siebie naprawdę wszystko! I jestem przeszczęśliwa :) Sezon uważam za rozpoczęty :) 

2 komentarze: