czwartek, 31 października 2013

Run & Sun

Wczoraj był chytry plan :)

12 km w świetle zachodzącego słońca!

RUN AND SUN - idealne połączenie :)


Niestety ten chytry plan trochę się nie powiódł, bo takie piękne słońce miałam okazję podziwiać tylko przez pierwszy kilometr. Później już tylko był deszcz i ciemność... ale biegło się super :)

wtorek, 29 października 2013

Najgorszy trening to taki, który się nie odbył! :)

To nie jest mój dzień... ewidentnie! 

Już od rana była walka... nogi niby chciały biec, już tupały w miejscu, a oczy wciąż zamknięte. Im mocniej nogi chciały, tym powieki mocniej się zaciskały... 

Z doświadczenia już wiedziałam, by nie wychodzić z domu bez soczewek  zwłaszcza, kiedy oczy dalej śpią... 
Oczy założone, buty założone - można ruszać 

Szzzuuuraniem nawet bym tego nie nazwała... jakoś tak ciężko i bez energii. A przecież na pusty żołądek nie ruszyłam. Zwolniłam i to dość znacznie, bo zrobiło się słabo... hmm  szybka ocena sytuacji: przed biegiem posiłek wciągnęłam, wyspać się nawet wyspałam, ubiór lekki - nie przegrzewałam się, ale coś jest nie tak... nie jestem przemęczona czy przetrenowana... zwalam więc winę na brak słońca i szuram nogami dalej  

W połowie drogi rozładowała się mp3 - szlag! Wszystko idzie nie tak, jak powinno!

Pomimo tych maleńkich przeszkód - JAKOŚ przetrwałam  

Liczę, że jutro będzie lepiej. Nie ma co narzekać  Od drugiego trenera (Leszka) nauczyłam się, że nawet najgorszy trening zawsze wnosi coś dobrego w kolejny 

niedziela, 27 października 2013

...

Życie pisze różne scenariusze... bieganie je układa, prostuje, wytycza drogę...

Ale czasami kilka kilometrów to za mało, by poukładać myśli, które rozbiegły się na milion różnych stron...

piątek, 25 października 2013

Z głową w chmurach ;)





Byłam w niebie :) 10 km zaliczone, myśli rozchmurzone - czas zacząć dzień! :)

A tak mi się nie chciało!!! :)

Lenistwo pokonane... 1:0 dla mnie :D

środa, 23 października 2013

Test Spodni do Biegania z kolekcji Nessi Running

Jesienna pogoda nie zachęca już do odsłaniania nóg. Słońce jeszcze kusi i dogrzewa, ale nie dajmy się zwieźć. Co jak co, ale wszyscy wiemy, że pogoda to zdradliwa sztuka ;) My jednak będziemy sprytniejsi i nie damy się nabrać. Dlatego sama zakładam już długie spodnie do biegania i wcale nie ubolewam z tego powodu. Dobrze dobrane nie sprawiają psikusów. Już raz wyjaśniałam, że odzież biegnie razem z nami. Pod wpływem ruchu naszego ciała materiał również pracuje i się przekręca. Za luźne spodnie zaczną nam opadać i będą brzydko wisieć w kroku, co oczywiście będzie wytrącało z biegania. Będziemy zmuszeni wciąż je poprawiać, podciągać i nasz trening w tym momencie staje się katorgą. Zbyt ciasne też nie mogą być – to logiczne.

Przetestowałam kolejną propozycję odzieżową od firmy Nessi. Po raz kolejny jestem naprawdę zadowolona. Spodnie do biegania damskie - OSL2 z kolekcji Nessi Running. Bardzo ciekawy model. Po pierwsze… są ładne. Czysta prostota i klasa, jaką lubię. To muszę przyznać, tak ogółem, że firma trafia w mój gust. Grafika jest delikatna, nie rzuca się w oczy z daleka, niczym ogromne loga firm znanych na całym świecie. To by u mnie nie przeszło. Natomiast oprawa graficzna firmy Nessi ma smak. Wiem, że wygląd to nie wszystko. Jednak, jako kobieta mam trochę inne spojrzenie i wygląd ma dla mnie znaczenie. Nie najważniejsze, ale ma ;) To, że lubię się zmęczyć, spocić, nie oznacza, że nie mogę wciąż czuć się, jak kobieta. A te spodnie pozwalają poczuć się wyjątkowo kobieco ;)

Wykonane są z Lycra Power, materiału, który zapewnia duży komfort w trakcie aktywności fizycznej. Dzięki dużej elastyczności są idealnie dopasowanie do ciała. A jak podkreślają kobiece kształty… ;) za to je uwielbiam najbardziej! Przy tym są leciutkie i niewyczuwalne. Nie mamy więc uczucia, że coś nas opina, gniecie i uwiera. Choć przy pierwszym kontakcie nie trzymały się ciała tak, jakbym tego chciała. Miałam wrażenie, że spadają lekko w dół, co dekoncentrowało w trakcie biegu. Wystarczyło jednak mocniej zawiązać spodnie w pasie i kłopot zniknął.
Co ważne, są termoaktywne (oddychające), dzięki czemu nie powodują odparzeń i otarć ciała. Organizm się nie przegrzewa, ale i wilgoć odprowadzana jest na zewnątrz. Faktycznie to się sprawdza. Podczas górskiego crossu, gdzie biegłam właśnie w tych spodniach, nie miałam kłopotu ani z potliwością, ani temperaturą. Spodnie po wysiłku były suche. To dość istotne ponieważ przy jesiennej pogodzie, kiedy jest wietrznie, przy mokrym ubiorze łatwo o przeziębienia. Nie zawsze mamy możliwość natychmiastowej zmiany odzieży po wysiłku. W tym przypadku wszystko działa sprawnie i nie miałam obaw, że mnie zawieje.
Spodnie zawierają odblaskowe wstawki, które zapewniają większą widoczność na trasie. Dzień jest coraz krótszy, a i przy szaro-burej aurze będziemy bezpieczni i widoczni z daleka.

Standardem w większości biegowych ubrań jest kieszonka umieszczona w tylnej części. Nowością są jednak dla mnie zakończenia nogawek. Muszę się przyznać, że nie należę do osób wysokich, ani średnich wzrostem ;) Nogawki w związku z tym zawsze były dla mnie kłopotem. Większość długich spodni zakończona suwakiem w nogawce, były mi kulą u nogi. Dosłownie. Jestem zmuszona podwijać nogawki i wtedy zamek wbija się nieprzyjemnie w kostkę. Te spodnie natomiast tego nie mają. Producent zamiast suwaka zastosował gumową wstawkę, dzięki której nawet przy zawinięciu materiału, nie odczuwam dyskomfortu.
Wydawałoby się, że przy podwinięciu nogawki odczuję grubość materiału, czy choćby szwy. Nic z tych rzeczy! Wszystko leży idealnie. Tak samo idealnie w nich się biega. Kolejna piona dla firmy. Jakość pierwsza klasa ! I tu znów może kogoś zaskoczę… cena… z kosmosu ;) Jak na taką jakość, zdecydowanie BARDZO niska.

I szczerze mówiąc próbuję doszukać się jakichkolwiek wad. Żeby nie było, że tak zachwalam, bo podobno nie ma ideałów. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić, to sznurek do zawiązania w pasie. Mógłby być odrobinę szerszy. Nie przeszkadza on w niczym… zły nie jest :) ale nie potrafię znaleźć żadnego minusa ;)

poniedziałek, 21 października 2013

IV Cross Góry św. Anny z "oświadczynami" w tle ;)

IV Cross Góry św. Anny – IV miejsce w kategorii K20 ze skręconą kostką i „oświadczynami” w tle ;)
Tak w skrócie można opisać mój bieg, jaki miał miejsce 19 października. Piękny bieg! Trasa prowadziła przez Park Krajobrazowy, gdzie jesień ma wyjątkowy urok. Prawdziwa, złota, pełna słońca, jak z obrazka. Dla takich widoków warto było się pomęczyć.
Cross ten należy do trudnych biegów. Głównie ze względu na rodzaj podłoża i stopień jego nachylenia. Długie podbiegi, strome zbiegi - momentami bardzo niebezpieczne,  schody – równie strome, co wysokie, kamieniste ścieżki przykryte złotym dywanem liści, które były prawdziwym wyzwaniem dla stawów. Cały dystans to około 15-16 km. Dlaczego około? Ponieważ teren nie pozwolił na dokładniejszy pomiar trasy. Organizator podał w opisie biegu 15 km. Przy czym wyraźnie zaznaczył, iż pomiar ten nie jest w 100% wiarygodny. Sama biegłam z gps-em i wyszło mi dokładnie 16,14 km. To jednak był najmniej istotny element. Nie budziło to u nikogo żadnych pretensji. Zresztą w przypadku biegów przełajowych, to chyba normalna sytuacja.
Wystartowaliśmy w samo południe. Równocześnie z biegiem odbył się także cross Nordic Walking. Idealna opcja dla pasjonatów pięknych terenów, ale nie mogących bądź zwyczajnie nie lubiących biegać. W pieszym crossie wystartowało 16 osób. W samym biegu natomiast wystartowało ponad 300 osób, z czego do mety dotarło 214.
Do pokonania były 3 jednakowe pętle. Było to bardzo dobre rozwiązanie. Pierwsze okrążenie pobiegłam rozpoznawczo. Wolałam poznać teren, by później wiedzieć, gdzie nadrabiać czas, a gdzie oszczędzać siły. Nie było to jednak łatwe. Otóż… na dzień dobry przywitał nas podbieg… kilkanaście schodków. Tuż za nimi kolejny kilometrowy podbieg. Takiego ognia w nogach dawno nie czułam! Przy minimalnej prędkości uda paliły tak mocno, że miałam obawy czy wytrwam do końca. Skoro były 3 okrążenia, to znaczy, że ten diabelski podbieg musiałam zaliczyć jeszcze 2 razy. „Spuchnę… i odpadnę” – tyle było w temacie na tamtejszą chwilę. Wypatrywałam oznaczenia pierwszego kilometra, gdzie rzekomo podbieg miał łagodnieć. Ufff… złagodniał, ale tylko na chwilę ;) Za zakrętem czaił się stromy zbieg, z którego wychodziliśmy w końcu na prostą. Tak naprawdę mało było momentów, gdzie można było rozwinąć prędkość i swobodnie biec. Nawet na płaskich odcinkach trzeba było uważać. Na całym dystansie, oprócz walki z kilometrami, była walka z nierównym terenem. Stawy były dość mocno zaangażowane w pracę nad stabilizacją. Ciężko jednak było ważyć każdy krok i nierzadko dochodziło do wykręcenia stawów skokowych i kolanowych. Zwłaszcza na niektórych zbiegach, gdzie hamowanie było dość trudne. Nawet gdy chciałam zwolnić, grawitacja ciągnęła w dół, by za chwilę zmęczyć kolejnym, aczkolwiek ostatnim podbiegiem okrążenia. Za to jakim solidnym! Z mnóstwem schodów, które wysysały z energii i prowadziły do kolejnych, rozpoczynających następne okrążenie z następnym, kilometrowym, przeklętym podbiegiem ;)
Po zaznajomieniu się z terenem drugie okrążenie mam wrażenie, że było łatwiejsze. Wiedziałam już co mnie czeka. Tam, gdzie się dało – przyspieszałam. Udało mi się dogonić kolegę, z którym trzymaliśmy w miarę równe tempo. To był jedyny sposób na mobilizowanie się. Tego typu biegi nie mają niestety dopingu w postaci kibiców. Jedynie w punkcie start/meta można było liczyć na delikatny doping. Była to więc samotna walka biegaczy z pięknym krajobrazem i zdradliwym terenem. 
Przez całe drugie okrążenie na zbiegach wyprzedzał mnie pewien starszy pan. Za to ja jego wyprzedzałam na podbiegach. Za każdym razem. Podobnie minął mi czas na trzecim okrążeniu. Wzajemne wyprzedzanie się i kontrolowanie prędkości na odpowiednich odcinkach. Aż do 13 km, który okazał się bardzo pechowy. Przy stromym zbiegu, gdzie tempo napędzone grawitacją nie chciało się zmniejszać – źle stanęłam i wykręciłam kostkę. Ból był tak ogromny, że wywołał niekontrolowany krzyk i łzy. Za chwilę dobiegł do mnie kolega. Chciał mi pomóc dojść do mety. 13 km! Ale byłam zła… nie umiałam ruszyć nogą. Z doświadczenia wiedziałam jednak, że muszę odczekać, aż minie ostry ból i pomału rozruszać staw. Nie pierwszy raz tak się wykręciłam ;) Pogoniłam kolegę, żeby nie tracił czasu i biegł dalej. Za chwilę mija mnie starszy pan, który również proponuje pomoc. Jego także przeganiam słowami „spoko, jeszcze zaraz pana wyprzedzę!”
Pomalutku ruszyłam do przodu. Stopniowo rozkręcałam prędkość, choć bardzo ostrożnie. Za chwilę jednak zapomniałam o bólu i faktycznie zaczęłam doganiać starszego pana. Kiedy go wyprzedzałam na ostatnim podbiegu usłyszałam:
- A jednak wyprzedzamy?
- Obiecałam, to wyprzedzam. Nie rzucam słów na wiatr!
- Jest pani dzielna! Zostanie pani moją córką?
- Jasne! To będzie dla mnie zaszczyt ;)

I tak o to przyjęłam „oświadczyny” od nowego taty ;) Dogoniłam i kolegę, by razem pokonać ostatnie schody... A nad nimi piękne słońce, które oświetlało drogę do mety. Trochę miałam wrażenie, jakbym biegła do światełka na końcu drogi… to były schody do nieba! Na samym szczycie schodów stał pan, który poganiał, by nie iść tylko biec. Błagałam go o litość, że ja już.. a on dalej pokrzykuje „biegiem! Ale już!” Na co ja znowu błagalnie piszczałam „że ja już…” i ostatkiem sił dotarłam do mety :)
Na mecie, jak przystało na grzeczną córcię… poczekałam na pana „tatę”, by mu pogratulować. Tym samym zostałam znów zapytana „czy zostaniesz moją córką?” W objęciach już się śmiałam, że oczywiście, że zostanę :) Poznałam nową „mamę” i dalszą „rodzinę” po czym udałam się do karetki po pomoc. Staw skokowy został opatrzony i tym sposobem odegrałam się na „Ance” – zdradliwej górce, która dała mi popalić już 2 lata temu ;) Teraz również pokazała mi, co z niej za sztuka. Nie powiedziałam jednak jeszcze ostatniego słowa… Ja tam jeszcze wrócę! ;)



Wam również polecam, ponieważ mimo ciężkiej trasy, widoki rekompensują męki. Dlatego… mam nadzieję, że za rok zasilicie listę startową i osobiście przekonacie się o urokach tego miejsca ;)

Bieganie jest lekarstwem na wszystko

Ty biegasz, a hormony buzują!! Jak? 

Zapraszam do lektury :) 

środa, 16 października 2013

Jak biegać zdrowo i bezpiecznie?

Coraz częściej mówi się, że bieganie szkodzi, zabija... co jest oczywiście bzdurą ;) Postanowiłam zapytać specjalistów co zrobić, by nasza pasja nas cieszyła, a nie niszczyła.

Efekty na portalu:

===>> JAK BIEGAĆ ZDROWO I BEZPIECZNIE

wtorek, 15 października 2013

Cierp ciało, jak żeś chciało! Czyli zgon kontrolowany :)

Poprosiłam trenera o specjalny trening na dziś J Urodzinowo, bez podpierdółki, bo ostatnio ciągle mi mało  :P

Chciałam to mam... i takie o to słodkości dostałam od mojego Kata:

6km luzu + rytmy (w sumie 3km) w tempie 4:20/km

Wieczorem dorzucam crossfit - wisienka na torcie :D

Biorąc pod uwagę, że na ostatnim crossie podpuszczałam trenera, że robi babski trening i w ogóle się nie zmęczyłam (oczywiście, że się zmęczyłam :P) - nie jestem pewna czy wrócę żywa z tych treningów... ;)

To chyba będą moje ostatnie urodziny :D

Na wszelki wypadek grzecznie pożegnam się  Co złego to nie ja!!! :)


***** kilka godzin później *****


Dla tych, którzy czekali dziś na mój zgon... muszę Was rozczarować J wróciłam na własnych nogach, choć raczej słaniałam się zamiast iść  :P

Trening biegowy podsumuje tak... nie jestem pewna czy osiągnęłam odpowiednią prędkość... ale tak szybko biegłam... tak szybko!!! ...że aż lakier z paznokci mi odpadał  Ale pochwała jest  skoro lakier odpadł - prędkość była odpowiednia J

Crosffit też przeżyłam, choć było ciężko :P tym razem nie było litości... ani babskiego treningu J było prawdziwe KATO!

Można uznać mnie za zmarłą/zdechłą J aczkolwiek mam zamiar powstać J ale dopiero jutro J

Ja odpadam na dziś, czuję się, jak ta zwierzyna z obrazka :)

czwartek, 10 października 2013

Cross - podejście drugie ;)

Zabiegana Ania na Górze św. Anny :) 

2 lata temu wzięłam udział w cross'ie (15km), gdzie teren choć był piękny, to jednak bardzo zdradliwy... tam dorobiłam się kontuzji kolana, którą długo leczyłam. Teraz, kiedy kontuzje są wyleczone, forma podniesiona, wiedza treningowa wzbogacona... mogę ponownie zmierzyć się z tym terenem :) nie odpuszczę! "Anka" będzie zaliczona :D 
Co prawda trasa została zmieniona...ale podobno jest równie urokliwa i trudna co poprzednia ;)
Mój tamtejszy staż biegowy to 3 miesiące...w związku z czym był to dla mnie bardzo trudny bieg. Wspominając moje 2 maratony, podczas których nie miałam ani razu typowej "ściany" - na crossie "ściana" była. I to taka solidna...niemalże stalowa! W efekcie walkę wygrałam, a kubek z tego biegu do dziś jest moim ulubionym :) Bo przypomina mi wszystkie emocje z nim związane. 

Ból, zwątpienie, frustracja... chciałam zejść z trasy! Wytrwałam do końca i satysfakcja na mecie była ogromna :) radość jeszcze większa :) 

Mam nadzieję, że i tym razem będzie radość na mecie :) traktuje ten bieg, jak rewanż :) taki mały, osobisty pojedynek z własną psychiką :) 

środa, 9 października 2013

Test bluzy PUMA

Jak ubierać się na trening przy tej pogodzie?

Wraz z Eweliną, koleżanką z redkacji, testowałyśmy model kurtki-bluzy z najnowszej kolekcji firmy PUMA.

Jak wyszły testy? Oceńcie sami :)


sobota, 5 października 2013

Rozruch po Maratonie ;)

- Krzysiu, dlaczego nie biegasz nic ostatnio?
- Bo mi się nie chce :) :) :)

Ot taka luźna rozmowa z kolegą :) szczerość i radość tej odpowiedzi wywołała w nas niekontrolowany atak śmiechu :D  bo szczerość to podstawa!  :D

Podziałało to też na mnie trochę motywująco, bo zaczęłam myśleć nad powrotem na trasę. Od Maratonu minęło 6 dni - czas rozruszać kości  :)
Bez liczenia czasu, bez pomiaru długości, bez mierzenia tętna... tak po prostu  wyszłam pobiegać  lekko w rytm podmuchów wiatru sunęłam tam, gdzie nogi poniosły  :)
kilka kilometrów... wiecie ile to jest?

Tyle, ile trzeba, by naładować sie pozytywną energią <3

środa, 2 października 2013

Marathon Rotterdam!!!!!!! :D



Beste Anna

Hiermee bevestigen wij je inschrijving voor de ABN AMRO Marathon Rotterdam.
Op zondag 13 april 2014 ga jij in een unieke ambiance de 34e editie van het grootste ééndaagse sportevenement van Nederland beleven.

Tak mniej więcej:

Witamy na liście startowej 34. ABN AMRO Marathon Rotterdam :)

Dzięki firmie Van Koppen & Van Eijk, która zgodziła się pomóc - spełniam kolejne marzenie! :)

Regeneracja po Warszawskim Maratonie trwa.

A już za chwilę...kolejny plan treningowy Trenejro już zaciera ręce do pracy :) a ja nogi :D

wtorek, 1 października 2013

Test skarpet kompresyjnych NESSI

Na temat kompresji powstają niezliczone legendy. Zdania są podzielone. Jedni sobie chwalą, inni niekoniecznie. Słyszałam, że to tylko efekt placebo, albo że faktycznie działa, ale kompresja znika po kilku praniach… Sama byłam ciekawa, jak to działa, czy w ogóle działa, a jeśli tak – to w jakim stopniu.

Po zeszłorocznym maratonie moje łydki w trakcie biegu były tak spięte i opuchnięte, że miałam wrażenie, że za chwilę wybuchną i będzie po mnie… Był to mój debiut na królewskim dystansie, a wiedza na temat kompresji była mi tak znana, jak wszelkie nowinki technologiczne. Jednym słowem – czarna magia! Zmysł obserwatora i pilnego ucznia pozwolił mi zauważyć, że część maratończyków ma na sobie jakieś dziwne podkolanówki. Po powrocie do domu postanowiłam pobuszować w sieci i znaleźć informacje na temat dziwnych skarpet, które swoją obcisłością powodowały u mnie wytrzeszcz oczu ;)
Otóż te dziwne podkolanówki, bądź getry (w takiej wersji też są dostępne na rynku) to właśnie kompresja.

Czym jest kompresja?

To technologia ułatwiająca pracę mięśni i ich regenerację. Żyły oraz tętnica przy wzmożonym wysiłku są odpowiednio uciskane, by krew mogła swobodnie krążyć i dostarczać tlen do mięśni. Jednocześnie zapobiega zakwaszaniu mięśni, stąd warto zakładać je także po wysiłku.

Postanowiłam wypróbować na sobie to cudo. Firma Nessi oferuje model podkolanówek termoaktywnych z Jonami Ag+ Prolen Siltex. W planach był Maraton Warszawski – idealna okazja do testów. Ale! Najważniejsza zasada: nie zakładaj na maraton rzeczy, których wcześniej nie przetestowałeś. Czasami nawet najlepsze marki mogą sprawić zawód i okaże się, że sprzęt się nie sprawdzi. Przy tak dużym kilometrażu, jakim jest maraton, nie możemy sobie pozwolić na takie eksperymenty. Zgodnie z tą zasadą testy rozpoczęłam zdecydowanie wcześniej.
Początkowo podchodziłam do nich, jak do jeża. Leżały na półce, a ja oswajałam się z nimi wzrokowo. Miałam zwyczajnie mieszane uczucia wobec nich. Pierwsza przymiarka, z czystej ciekawości – pojawiają się obawy związane z rozmiarem. Najmniejszy dostępny rozmiar to 37-41. Moja stopa zaś mieści się raczej w przedziale 36-37. W związku z tym bałam się, że będą zwyczajnie za duże. Zakładam, naciągam, układam, wstaję, macam… patrzę na siebie w lustro… i co? Odbicie pyta się „co, łyso ci?” Ha! Było… a mama uczyła, by nie oceniać po wyglądzie ;) Podeszwa skarpety faktycznie nie była dopasowana idealnie. Co to znaczy? Układała się na stopie swobodnie. Dodatkowo podeszwa stopy jest ewidentnie wzmocniona, przez co jest grubsza. To obudziło kolejne obawy. Czy w trakcie biegu nie dorobię się obtarć i pęcherzy skoro stopa jest „luźna”? Górna część stopy jest jednak na tyle ciasna, że nie pozwala na przemieszczanie się materiału. Część oplatająca łydkę również trzyma się jednego miejsca. Jest jak druga skóra. Tak, jak zostanie ułożona na nodze, tak się trzyma i ani nie drgnie.


Wszystko dzięki odpowiednim włóknom zastosowanym w produkcji. Skład skarpet to:  Poliamid 80%, Elastan 12%, Prolen®Siltex 8%.
Jest to specjalnie zaprojektowana skarpeta kompresyjna o strukturze spiralnej, czyli, zwiększony ucisk idzie od stopy w górę łydki. Podzielona jest na 2 strefy. Pierwsza strefa na łydce z unikalnym systemem szycia zapewnia lepszą oddychalność łydki. Przednia część specjalnie uciskająca ma za zadanie zwiększać przepływ krwi.


Są termoaktywne, dzięki czemu w doskonały sposób odprowadzają na całej długości nadmiar potu, powodując przy tym optymalną temperaturę do pracy mięśni.
Przędza Prolen Siltex z jonizacją srebra zastosowane w stopie chronią przed rozwojem bakterii grzybiczych.
Stopa jest dodatkowo wzmocniona. Grubsza część stopy, która budziła moje obawy ma za zadanie chronić okolice Achillesa narażoną w trakcie wysiłku na urazy.
Oprócz tego stopa jest odpowiednio wyprofilowana – tłumi drgania powstające podczas aktywności i zapobiega efektowi spięcia stopy.
Wszystko wskazuje na to, że profesjonalizm i jakość wykonania są na najwyższym poziomie. Po dłuższych obserwacjach odłożyłam je jednak na półkę. Pozwoliłam im cierpliwie poczekać na swój czas. Okazało się, że przyszedł on szybciej, niż się sama spodziewałam. Otóż intensywne przygotowania do maratonu wywołały spore napięcie w łydkach. Trzeba było je ratować! Jak? Założyłam skarpety kompresyjne. Nie byłam pewna, jak zadziałają w praktyce. I czy w ogóle zadziałają. Zaszkodzić na pewno by nie zaszkodziły, więc spróbować warto. Ułożyłam je na łydkach i nie powiem, żeby ból i napięcie minęło. Zresztą nie o to w tym chodzi. Różnica była jednak wyczuwalna. Miałam wrażenie, że moje łydki są podtrzymywane odpowiednio, zwarte i gotowe do pracy. Wyszłam na trening i faktycznie ból był mniejszy. Co więcej… mimo ucisku, nie czułam skarpet na nodze. Nic mnie nie uwierało, ani nie obcierało. Stopa również zaskoczyła mnie na plus. Nie odczułam żadnego dyskomfortu w związku z luźniejszym ułożeniem podeszwy. Wręcz powiedziałabym, że uzyskałam w ten sposób większy komfort. Wzmocnienia dodatkowo amortyzują i chronią przed urazami.


Wszystko brzmi pięknie i bajecznie… i pewnie zastanawiacie się, ile takie cudo kosztuje :) Tu też was zaskoczę! Firma Nessi, którą mam okazję testować nie wymyśla cen z księżyca. Mimo, że marka naprawdę pnie się w górę, ceny pozostają przyjazne dla naszych portfeli.


99 zł za tego typu skarpety, to nie jest wysoka cena. Osobiście jestem naprawdę zadowolona z produktu i szczerze… te skarpety uratowały mi tyłek! A dokładniej łydy, które napięte, jak struna postanowiły zmierzyć się z dystansem 42 km 195 m. Masaże oczywiście też mnie ratowały, jednak skarpety dodatkowo podtrzymywały komfort, dzięki czemu zasłużyły na moje zaufanie. Nabiegałam w nich tyle kilometrów, że pozwoliłam sobie zabrać je na maraton. Miały okazję pozwiedzać stolicę w trakcie biegu. Podobało im się, ale mam wrażenie, że nie zmęczyły się… w przeciwieństwie do mnie. Nawet po takim wysiłku skarpety pozostały suche. Nie mogę więc powiedzieć, że dałam im wycisk nie zostawiając na nich, ani jednej suchej nitki… ale to zdecydowanie na plus ;)