poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Katorżnik - podwójne zwycięstwo! :)

Bieg Katorżnika – Katuje, upadla i miesza z błotem…

To hasło przewodnie tej jakże już prestiżowej imprezy organizowanej przez Wojskowy Klub Biegacza META w Lublińcu. Tegoroczna, jedenasta edycja okazała się rekordowa pod względem frekwencji. Niemalże 1400 śmiałków pojawiło się na starcie najbardziej ekstremalnego biegu w Polsce. Czym jest Bieg Katorżnika? To impreza wzorowana na systemie szkoleń i selekcji jednostek komandosów. Trasa nigdy nie jest do końca znana. Wiadomo, że prowadzi przez jezioro, szuwary, błoto, bagna, rowy melioracyjne zawierające mnóstwo przeszkód. Kłody pod nogi rzucane są wszędzie. Organizator zapewnia jednak, że to nie jego sprawka. Przeszkody są tworzone naturalnie. Połamane drzewa, konary zatopione w bagnie, betonowe śluzy, pomosty, to tylko początek niespodzianek.
Żeby zapisać się na bieg, należy wykazać się dużym refleksem. Otóż w tym roku listy startowe zostały zapełnione już po 5 minutach! Co sprawia, że aż tylu śmiałków chce zmierzyć się z tą trasą? Chęć pokonania własnych słabości, sprawdzenia się w katorżniczych warunkach no i ta możliwość wytaplania się bezkarnie w błocie! Po same uszy J Jeszcze czuję ten zapach błota… Organizator uprzedza wszystkich chętnych: „nie tylko pot i łzy, ale naprawdę dużo krwi, skręceń, zerwań i zasłabnięć jest nieodłącznym elementem tych zawodów. Pomimo przebywania w wodzie, dręczyć będzie Was pragnienie, a w chwilach słabości nie otrzymacie pomocy”.
Mój start w tej edycji nie był oczywisty. Życie weryfikuje plany i o tym, że jednak będę mogła pobiec, dowiedziałam się w ostatniej chwili. To miał być mój drugi start. Kiedy zobaczyłam swoje nazwisko na liście startowej odetchnęłam z ulgą. Udało się! Kategoria VIPy i dziennikarze. Zaszczyt wystartowania z bardzo ciekawymi osobowościami.
Grupy startowe są podzielone:
10:00 – Bieg Mężczyzn.
10:10 – Mikro katorżnik
10:25 - Mini Katorżnik
10:40 - Mały Katorżnik oraz jednocześnie Bieg Babci i Dziadka 11:00 – Bieg Mężczyzn.
11:30 – Bieg VIP i Dziennikarzy.
12:00 – Bieg Kobiet.
13:00 – Galernik Team.
14:00 – Bieg Mężczyzn.
15:00 – Bieg Mężczyzn.

W przeciwieństwie do pierwszego startu, ten był spokojniejszy. Już wiedziałam co mnie czeka. Adrenalina była, ale raczej umiarkowana. Pływać się nauczyłam, więc nie miałam żadnych większych obaw. Przy pierwszym swoim starcie niestety nie umiałam jeszcze pływać, a umiejętność ta okazała się niezbędna. Momentami woda mocno zakrywała, a pokonać ją jakoś trzeba było. No cóż… na szczęście były na trasie dobre dusze, które pomagały przetrwać. Tak naprawdę wszyscy nawzajem sobie pomagali. Tak było i tym razem. Warunki były ciężkie, trasa bardzo wymagająca, a swoje pięć groszy dorzuciła pogoda. Rekordowe upały były kolejną naturalną przeszkodą. Teoretycznie dzięki wysokim temperaturom błota miało być mniej. W związku z tym trasa została wydłużona do 12,5 km. W trakcie okazało się, że błota nie brakowało. O ile przedzieranie się przez jezioro było przyjemne i orzeźwiające, to błota każdy miał po dziurki w nosie. I to dosłownie! Wcale nie było go mniej J No ale o to chodziło, żeby nie było lekko. Momentami na trasie zaskakiwały żaby, zaskrońce, pijawki… zdecydowanie zagrzewały wszystkich do walki. Czas urozmaicały pogaduchy i opowieści innych uczestników. Dzięki temu kilometry mijały nadzwyczaj przyjemnie. Jednak gdzieś na 5 km odłączyłam się od grupy gawędziarzy i znacznie przyspieszyłam. Do momentu, aż znalazłam przed sobą Pana leżącego w błocie. Skurcz. Bardzo częsta przypadłość. Różnice temperatur w wodach powodowały właśnie takie niespodzianki. Raz woda była zimna, innym razem miało się wrażenie, że wpadło się do jakiejś ciepłej zupy ;) Pomogłam Panu rozciągnąć mięsień, rozmasować i pognaliśmy dalej. Po drodze takich przypadków było jeszcze kilka. Każdy był gotowy do pomocy. W pewnym momencie sama jej potrzebowałam, ponieważ gdzieś na 8-9 km skręciłam kostkę. Usłyszałam tylko chrupnięcie i runęłam w błoto. Noga pulsowała i nie mogłam się ruszyć. Każdy chciał wzywać dla mnie pomoc, żeby ściągnąć mnie z trasy… ale uparłam się, że nie zejdę. Przecież ja się nigdy nie poddaję! Posiedziałam 5-10 minut w miejscu, rozmasowałam kostkę, rozruszałam i pomalutku poszłam dalej. Bolało, jak cholera. Zacisnęłam zęby, tempo zminimalizowałam i ostrożnie stawiałam każdy krok. W błocie było pełno konarów, korzeni i nierówności, a więc moja noga była narażona na kolejne niespodzianki.  Po chwili ból stabilizował się, a ja nabierałam prędkości. Kiedy tylko się dało – biegłam i nadrabiałam zaległości. Było mi już wszystko jedno. Kolejne śmierdzące bagno nie robiło na mnie już wrażenia. Ból także. W pewnym momencie o nim zapomniałam. Adrenalina skutecznie mnie znieczuliła.


Trasa ciągnęła się w nieskończoność. Z oddali było słychać krzyki dochodzące z mety, ale końca biegu nie było widać. Słońce jakby na złość rozgrzewało się coraz mocniej. Miałam dość. Moja psychika szwankowała, bo było mi źle, gorąco, nie było czym oddychać i najgorsza była nieświadomość, ile zostało do końca. Wiedziałam jednak, że użalanie się nad sobą mi nie pomoże. Spięłam się w sobie, zacisnęłam kolejny raz zęby, wyłączyłam myśli i biegłam pokonując kolejne przeszkody. W końcu z oddali wyłoniły się znajome widoki. Plaża, przy której znajdowała się meta. Nareszcie! Nim do mety dobiegłam musiałam pokonać jeszcze kilka niespodzianek. Czołganie pod drutem kolczastym, który był wyjątkowo nisko i jeszcze kilka opon i belek drewnianych i jeszcze kilka metrów i ostatni konar do przeskoczenia i jest! Podkowa wisi na mojej szyi. Ogromna, ciężka, odzwierciedlająca wysiłek na trasie. Na mecie dowiaduję się, że z pań w mojej kategorii jestem pierwsza. Czas 3h 44 min. Szaleństwo! Organizatorzy zapraszają na podium, a tam otrzymałam złotą podkowę z rąk Dowódcy Jednostki Wojskowej Komandosów. Kiedy Pan pułkownik pomógł mi zejść z podium, okazało się, że to nie koniec atrakcji. Musiałam wrócić na podest, ponieważ oprócz pierwszego miejsca w kategorii dziennikarek, zajęłam jeszcze drugie miejsce w kategorii VIP (kobiety). Podwójne zwycięstwo! I w takich momentach człowiek docenia swoją siłę charakteru. Warto wyjść ze strefy komfortu, by posmakować zwycięstwa. Tak naprawdę każdy kto ukończył ten bieg jest zwycięzcą! Satysfakcja jest ogromna. Przede wszystkim z pokonania własnych słabości. W takich ekstremalnych warunkach odkrywamy swoje nowe JA, którego nie znamy na co dzień. Dlatego warto sprawdzić się i wystawić na próbę swój charakter ;) Polecam każdemu!

I zapomniałabym o najważniejszym… Na Biegu Katorżnika serwują najlepszą grochówkę na świecie! J

4 komentarze:

  1. ANIU - wielkie gratulacje i wielki szacun - zwyciężać a do tego w tak ekstremalnych warunkach to musiało być wyzwanie - do tego jeszcze kostka - gratuluję a jak kostka ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Kostka dochodzi do siebie, kilka dni przerwy i będzie ok :) już planuję kolejne starty :P

      Usuń
  2. Grochówka to świetny koniec :-D Zwieńczenie tego ciężkiego biegu... :D

    OdpowiedzUsuń