niedziela, 24 kwietnia 2016

Nessi - najnowsza kolekcja przetestowana!

Pamiętam początki współpracy z Nessi, kiedy dopiero się rozwijali i wchodzili na Polski rynek. Ich produkty były dobre, oryginalne, ale wciąż pracowali nad tym, by były lepsze. Testowałam wiele produktów tej marki. Każde z nich miało jakiś mankament, ale i jednocześnie mnóstwo zalet. Wszyscy, jak w życiu, uczymy się na błędach. Dzięki systematycznym testom, recenzjom, opiniom producent jest w stanie wychwycić niedociągnięcia i zwyczajnie je poprawić. Po co o tym piszę? Ponieważ jestem po testach ubrań z najnowszej kolekcji wiosna/lato 2016 i z czystym sumieniem, bez lukrowania, mogę powiedzieć, że Nessi nie lekceważy klienta. Wręcz chce mu sprawić ogromną przyjemność. I udaje się to z całkiem sporym powodzeniem! Śmiem twierdzić, że w temacie legginsów doszli do perfekcji. A to, co najważniejsze, czyli bezpieczeństwo na drodze, stało się tak oczywiste, że odblaski są już standardem w niemalże prawie każdym produkcie. Prawie, bo w skarpetkach raczej nie są potrzebne J Ale do rzeczy…
Kolekcja wiosna/lato 2016, która ukazała się pierwszego dnia wiosny, przeszła najśmielsze oczekiwania. To była eksplozja pozytywnej energii! Wzory inspirowane naturą i ciekawa kolorystyka dały świetny efekt! Osobiście nie mogłam się zdecydować, który model wybrać. Jak to u kobiet bywa… niezdecydowane istoty J W końcu udało się dopasować strój i o to, co wybrałam do testów:

- LEGGINSY DO BIEGANIA Z PASEM ORANGE TWIG – OSLP-43

- LEGGINSY ZERO COLORED NET – OSKZ-01

- TOP SPORTOWY COLORED MOSAIC II – TS-04

Może zacznę od topu sportowego, który jest nowością w ofercie Nessi. Biust podczas wysiłku fizycznego powinien być dobrze przytrzymany, aby nie ciążył zanadto. Panie z większym rozmiarem pewnie wiedzą, o co mi chodzi. Ja na szczęście, albo i niestety, nie mam aż tak dużego kłopotu z rozmiarem i utrzymaniem tych kształtów na miejscu.

Sugerując się tym, że zawsze kupowałam topy w rozmiarze „S”, postanowiłam i tu taki wybrać. Pierwsza przymiarka… niby jest ok. Za duży nie był, ale nie „ściskał” piersi odpowiednio. Moje wcześniejsze topy, typowe z sieciówek, zawierały w materiale więcej elastyny, przez co biust naprawdę był „ściśnięty”. Przyzwyczajona do takiego efektu, postanowiłam więc spróbować z rozmiarem „XS”. Z wymianą oczywiście nie było kłopotu i za kilka dni miałam już top w mniejszym rozmiarze. Ten już leży o wiele lepiej. Dzięki szerokiej gumie biust jest podtrzymywany na miejscu. Materiał, którego użył producent Nessi, to Flexible Fit. Szczerze? Miałam obawy czy nie wrócę po treningu z zakrwawionymi sutkami. To bardzo ważne, by materiał nie drażnił. Na pewno widzieliście panów po maratonach, z czerwonymi plamami w okolicach sutków. To jest właśnie efekt uboczny niektórych materiałów, z których wykonana jest odzież sportowa. Materiał topu od Nessi okazał się bardzo przyjemny w dotyku i nie drażnił żadnych elementów ciała. Szwy również są niewyczuwalne. I teraz kolejny ważny element, za który Nessi zdobywa u mnie złoty medal. Oddychalność materiału i odprowadzanie wilgoci. W topach z sieciówki zawsze miałam z tym kłopot. Materiał chłonął pot, ale nie odprowadzał wilgoci. Efekt? Zawsze wyglądałam, jakbym wylała na siebie butelkę wody. No niby normalne, w końcu trochę człowiek się spoci. Ale w topie od Nessi nie zauważyłam, żebym miała cały mokry materiał. Pot jest doskonale odprowadzany i materiał szybko schnie.
Przyzwyczajona do większego „ucisku” pewnie zasugerowałabym delikatne zwiększenie elastyny w materiale. Ale tak jak jest teraz, jest dobrze. Biust leży w topie swobodnie, ale nie skacze w trakcie wysiłku, jak na wolnym wybiegu. Praktycznie w ogóle się go nie czuje, a to pozwala cieszyć się treningiem. Nie wyobrażam sobie męczarni z obtarciami w tym miejscu. Dlatego ten top ma u mnie bardzo wysoką ocenę. Szczególnie, że jest to debiut w katalogu.

Kolejnym produktem, który mogłam przetestować są krótkie spodenki. Zdecydowanie nie jest to mój ulubiony typ, ponieważ zawsze wolałam długość ¾ lub całkiem długie. Dlaczego? Ze względu na rozbudowane uda. Nogawki zawsze wbijały mi się w uda, co dawało fatalny efekt. O tym, że powodowało to kiepskie samopoczucie, już chyba nie muszę wspominać. Coś mnie jednak podkusiło, żeby spróbować z tym typem spodenek. Ostatni raz. I ten ostatni raz okazał się przełomowy. Spodenki leżą bardzo dobrze. Mimo że są dopasowane do ciała, nie wbijają się w uda! Kolejne moje obawy, przez które nie lubiłam tego typu spodenek, to podwijanie się nogawek do góry podczas wysiłku i delikatne odsłanianie tyłka. Długość nogawki w spodenkach Nessi jest taka, że nawet jak się delikatnie podwiną, to nic nie odsłaniają. Dodatkowo wysoki stan w pasie powoduje wyszczuplenie sylwetki, a czarny pas z tyłu mam wrażenie, że nadaje lepszych kształtów. Producent chyba pomyślał o panach… biegnąc na zawodach za panią w takich spodenkach, można i nacieszyć oko, ale także zyskać odrobinę motywacji ;) Materiał? Podobnie, jak w topie. Flexible, do którego nie mam zarzutów. Szwy płaskie, więc niewyczuwalne na ciele. Brakuje mi tylko jakiejś małej kieszonki. Koniecznie na zamek. Maleńka, żeby można było schować klucz lub chusteczkę.

I ostatni produkt, który jest dla mnie niczym wisienka na torcie… długie legginsy z pasem. Testowałam już pięć par legginsów od Nessi. Te są szóste. I chyba najlepsze! Zawsze lekko marudziłam, że w trakcie wysiłku zsuwają się i musiałam wszywać sznurki, żeby się związać w pasie J Wyjątkiem były legginsy z wbudowanym pasem. Może to kwestia budowy i ruchu bioder. Pas jednak robi dobrą robotę w moim przypadku. Od czasu do czasu podciągnęłam je do góry, ale nie był to jakiś spory kłopot. W najnowszym modelu ten pas jest ciaśniejszy. Mocniej trzyma i nie muszę nic poprawiać. Pierwszy raz biegnę i nie skupiam się na tym, że legginsy mi się zsuwają J Może i brzmi śmiesznie, ale walcząc o życiówkę na zawodach takie szczegóły rozpraszają i są zbędne. Co więcej, w pasie są trzy kieszonki, na jakieś drobne rzeczy. Bardzo przydatne. No i kolorystyka… ujęła mnie bez reszty! Nie wiem dlaczego, ale kolor, który wybrałam przypomina mi afrykański zachód słońca. Kojarzy mi się z pewną dzikością i pewnie dlatego żartobliwie mówię na nie, że są to racice gazeli. Jeszcze jakby osiągały podobną do gazeli prędkość, byłoby idealnie!


poniedziałek, 28 grudnia 2015

Test bluzy Myprotein

Zima jak zwykle zaskoczyła. Nie tylko drogowców, ale i nas – sportowców. Odwieczny problem, jak ubrać się na trening zimą, został rozwiązany. Zima zastrajkowała, dzięki czemu możemy wyjść na trening w wygodniejszym stroju. Zwykle przy takich temperaturach (6-12 stopni) wystarcza mi bluza termoaktywna i wiatrówka.
Dzięki współpracy z Fitmaminka, której mogę machać po sąsiedzku z okna, stałam się posiadaczką bluzy firmy Myprotein. W związku z zaistniałymi warunkami pogodowymi miałam okazję przetestować bluzę i sprawdzić, jak się zachowa podczas biegu na świeżym powietrzu.
Pierwsze wrażenia, typowo estetyczne, były bardzo pozytywne. Piękna kolorystyka, którą celowo dobrałam, by podkreślała kolor oczu. No cóż… kobiety tak mają J Nie wiem dlaczego, ale od zawsze zwracam uwagę na wykończenie nabywanej odzieży. Czy szwy nie prują się, czy nigdzie nitki nie wystają… nic nie znalazłam, więc kolejny test babskiej upierdliwości zaliczony na plus. Skoro jestem kobietą i zwracam uwagę na wygląd, to zapewne ważne będzie, jak ta bluza układa się na ciele. I tu krytyczne oko zauważyło, że idealnie to ta bluza dopasowana nie jest. Wręcz jest lekko za luźna. Zapewne jest to kwestia rozmiaru, który należy odpowiednio dobrać. Postanowiłam więc przymknąć na to oko. Materiał? Dość przyjemny. W jego skład wchodzi 86% poliester i 14% elastyn, co zwiększa komfort podczas biegu. Bluza powinna się dopasować do ciała i nie krępować ruchów. Producent wspomina na swojej stronie (Myprotein), że materiał, z którego wykonana jest bluza to Windproof. Podobno idealny na każdą porę roku. Hmm… podobno jak coś jest do wszystkiego, to znaczy że jest do niczego. Ale pozory często lubią mylić, dlatego zamiast rozmyślać o walorach bluzy, zwyczajnie ją założyłam i wybiegłam przed siebie.




Pogoda była wietrzna. Temperatura: 10 stopni. Warunki dość łaskawe, jak na testy. Pod bluzę ubrałam termoaktywną koszulkę z długim rękawem. Do kieszeni zabrałam uśmiech i energię na cały dystans. Na szczęście kieszenie zapinane są na zamek, więc nie zgubiłam po drodze tych ważnych elementów J Na otwartej przestrzeni zawiewało troszkę mocniej. Kaptur spisał się w tej sytuacji idealnie. Mimo że jest większych rozmiarów, dopasował się i trzymał na głowie. Kolejny plus to rękawy. Uwielbiam i to BARDZO! kiedy rękawy są dłuższe i z miejscem na kciuka. Nie umiem wytłumaczyć dlaczego, ale właśnie za to daję sporego plusa firmie.
Po 8km biegu pod wiatr bluza była sucha. 
Pewnie koszulka pod nią wchłonęła sporą ilość potu. Jednak bluza zdecydowanie chroniła mnie przed owianiem i nie czułam, żeby było mi zimno czy choćby odrobinę wilgotno. Spełniła więc warunki.
W związku z tym, że Zabiegana Ania często jest też zapływana, wykorzystałam bluzę także jako osłonę po treningu na basenie. A jak wiadomo, po basenie jesteśmy bardziej narażeni na owianie. W kolejnej rundzie kolejny punkt dla bluzy.
Zastanawia mnie jednak, jak bluza zachowa się w warunkach deszczowych. Śmiem twierdzić, że ta runda zakończy się minusem. Dlaczego? Materiał nie wygląda na taki, który szybko schnie. Mam dziwne wrażenie, że podczas deszczu namoknie i stanie się dodatkowym obciążeniem. Ale to tylko moje niesprawdzone przypuszczenia. Nie omieszkam sprawdzić i podzielić się spostrzeżeniami przy najbliższej okazji.
Jedyny minus, jaki jest widoczny już na pierwszy rzut (mojego nadgorliwego) oka, to brak odblasków. Teraz większość biegowych ciuchów posiada dodatkowo odblaski, które zapewniają bezpieczeństwo po zmroku. Dlatego tu należy się podwójny minus.
W ogólnej ocenie bluza zdaje egzamin na piątkę. Jest wygodna, przyjemnie się nosi, sprawdza się w normalnych warunkach i przede wszystkim jest śliczna J Nikt mi nie powie, że wygląd się nie liczy… każdy chce fajnie wyglądać. Nawet podczas wypruwania z siebie flaków na treningowych zajazdach J


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Katorżnik - podwójne zwycięstwo! :)

Bieg Katorżnika – Katuje, upadla i miesza z błotem…

To hasło przewodnie tej jakże już prestiżowej imprezy organizowanej przez Wojskowy Klub Biegacza META w Lublińcu. Tegoroczna, jedenasta edycja okazała się rekordowa pod względem frekwencji. Niemalże 1400 śmiałków pojawiło się na starcie najbardziej ekstremalnego biegu w Polsce. Czym jest Bieg Katorżnika? To impreza wzorowana na systemie szkoleń i selekcji jednostek komandosów. Trasa nigdy nie jest do końca znana. Wiadomo, że prowadzi przez jezioro, szuwary, błoto, bagna, rowy melioracyjne zawierające mnóstwo przeszkód. Kłody pod nogi rzucane są wszędzie. Organizator zapewnia jednak, że to nie jego sprawka. Przeszkody są tworzone naturalnie. Połamane drzewa, konary zatopione w bagnie, betonowe śluzy, pomosty, to tylko początek niespodzianek.
Żeby zapisać się na bieg, należy wykazać się dużym refleksem. Otóż w tym roku listy startowe zostały zapełnione już po 5 minutach! Co sprawia, że aż tylu śmiałków chce zmierzyć się z tą trasą? Chęć pokonania własnych słabości, sprawdzenia się w katorżniczych warunkach no i ta możliwość wytaplania się bezkarnie w błocie! Po same uszy J Jeszcze czuję ten zapach błota… Organizator uprzedza wszystkich chętnych: „nie tylko pot i łzy, ale naprawdę dużo krwi, skręceń, zerwań i zasłabnięć jest nieodłącznym elementem tych zawodów. Pomimo przebywania w wodzie, dręczyć będzie Was pragnienie, a w chwilach słabości nie otrzymacie pomocy”.
Mój start w tej edycji nie był oczywisty. Życie weryfikuje plany i o tym, że jednak będę mogła pobiec, dowiedziałam się w ostatniej chwili. To miał być mój drugi start. Kiedy zobaczyłam swoje nazwisko na liście startowej odetchnęłam z ulgą. Udało się! Kategoria VIPy i dziennikarze. Zaszczyt wystartowania z bardzo ciekawymi osobowościami.
Grupy startowe są podzielone:
10:00 – Bieg Mężczyzn.
10:10 – Mikro katorżnik
10:25 - Mini Katorżnik
10:40 - Mały Katorżnik oraz jednocześnie Bieg Babci i Dziadka 11:00 – Bieg Mężczyzn.
11:30 – Bieg VIP i Dziennikarzy.
12:00 – Bieg Kobiet.
13:00 – Galernik Team.
14:00 – Bieg Mężczyzn.
15:00 – Bieg Mężczyzn.

W przeciwieństwie do pierwszego startu, ten był spokojniejszy. Już wiedziałam co mnie czeka. Adrenalina była, ale raczej umiarkowana. Pływać się nauczyłam, więc nie miałam żadnych większych obaw. Przy pierwszym swoim starcie niestety nie umiałam jeszcze pływać, a umiejętność ta okazała się niezbędna. Momentami woda mocno zakrywała, a pokonać ją jakoś trzeba było. No cóż… na szczęście były na trasie dobre dusze, które pomagały przetrwać. Tak naprawdę wszyscy nawzajem sobie pomagali. Tak było i tym razem. Warunki były ciężkie, trasa bardzo wymagająca, a swoje pięć groszy dorzuciła pogoda. Rekordowe upały były kolejną naturalną przeszkodą. Teoretycznie dzięki wysokim temperaturom błota miało być mniej. W związku z tym trasa została wydłużona do 12,5 km. W trakcie okazało się, że błota nie brakowało. O ile przedzieranie się przez jezioro było przyjemne i orzeźwiające, to błota każdy miał po dziurki w nosie. I to dosłownie! Wcale nie było go mniej J No ale o to chodziło, żeby nie było lekko. Momentami na trasie zaskakiwały żaby, zaskrońce, pijawki… zdecydowanie zagrzewały wszystkich do walki. Czas urozmaicały pogaduchy i opowieści innych uczestników. Dzięki temu kilometry mijały nadzwyczaj przyjemnie. Jednak gdzieś na 5 km odłączyłam się od grupy gawędziarzy i znacznie przyspieszyłam. Do momentu, aż znalazłam przed sobą Pana leżącego w błocie. Skurcz. Bardzo częsta przypadłość. Różnice temperatur w wodach powodowały właśnie takie niespodzianki. Raz woda była zimna, innym razem miało się wrażenie, że wpadło się do jakiejś ciepłej zupy ;) Pomogłam Panu rozciągnąć mięsień, rozmasować i pognaliśmy dalej. Po drodze takich przypadków było jeszcze kilka. Każdy był gotowy do pomocy. W pewnym momencie sama jej potrzebowałam, ponieważ gdzieś na 8-9 km skręciłam kostkę. Usłyszałam tylko chrupnięcie i runęłam w błoto. Noga pulsowała i nie mogłam się ruszyć. Każdy chciał wzywać dla mnie pomoc, żeby ściągnąć mnie z trasy… ale uparłam się, że nie zejdę. Przecież ja się nigdy nie poddaję! Posiedziałam 5-10 minut w miejscu, rozmasowałam kostkę, rozruszałam i pomalutku poszłam dalej. Bolało, jak cholera. Zacisnęłam zęby, tempo zminimalizowałam i ostrożnie stawiałam każdy krok. W błocie było pełno konarów, korzeni i nierówności, a więc moja noga była narażona na kolejne niespodzianki.  Po chwili ból stabilizował się, a ja nabierałam prędkości. Kiedy tylko się dało – biegłam i nadrabiałam zaległości. Było mi już wszystko jedno. Kolejne śmierdzące bagno nie robiło na mnie już wrażenia. Ból także. W pewnym momencie o nim zapomniałam. Adrenalina skutecznie mnie znieczuliła.


Trasa ciągnęła się w nieskończoność. Z oddali było słychać krzyki dochodzące z mety, ale końca biegu nie było widać. Słońce jakby na złość rozgrzewało się coraz mocniej. Miałam dość. Moja psychika szwankowała, bo było mi źle, gorąco, nie było czym oddychać i najgorsza była nieświadomość, ile zostało do końca. Wiedziałam jednak, że użalanie się nad sobą mi nie pomoże. Spięłam się w sobie, zacisnęłam kolejny raz zęby, wyłączyłam myśli i biegłam pokonując kolejne przeszkody. W końcu z oddali wyłoniły się znajome widoki. Plaża, przy której znajdowała się meta. Nareszcie! Nim do mety dobiegłam musiałam pokonać jeszcze kilka niespodzianek. Czołganie pod drutem kolczastym, który był wyjątkowo nisko i jeszcze kilka opon i belek drewnianych i jeszcze kilka metrów i ostatni konar do przeskoczenia i jest! Podkowa wisi na mojej szyi. Ogromna, ciężka, odzwierciedlająca wysiłek na trasie. Na mecie dowiaduję się, że z pań w mojej kategorii jestem pierwsza. Czas 3h 44 min. Szaleństwo! Organizatorzy zapraszają na podium, a tam otrzymałam złotą podkowę z rąk Dowódcy Jednostki Wojskowej Komandosów. Kiedy Pan pułkownik pomógł mi zejść z podium, okazało się, że to nie koniec atrakcji. Musiałam wrócić na podest, ponieważ oprócz pierwszego miejsca w kategorii dziennikarek, zajęłam jeszcze drugie miejsce w kategorii VIP (kobiety). Podwójne zwycięstwo! I w takich momentach człowiek docenia swoją siłę charakteru. Warto wyjść ze strefy komfortu, by posmakować zwycięstwa. Tak naprawdę każdy kto ukończył ten bieg jest zwycięzcą! Satysfakcja jest ogromna. Przede wszystkim z pokonania własnych słabości. W takich ekstremalnych warunkach odkrywamy swoje nowe JA, którego nie znamy na co dzień. Dlatego warto sprawdzić się i wystawić na próbę swój charakter ;) Polecam każdemu!

I zapomniałabym o najważniejszym… Na Biegu Katorżnika serwują najlepszą grochówkę na świecie! J

niedziela, 12 lipca 2015

Maraton Komandosa - przygotowania rozpoczęte!

12 km - 5 kg na grzbiecie - śr. tempo 6'43/km
Przygotowania do Maratonu Komandosa rozpoczęte!!! Emotikon grin
Pierwsze 4 km były najgorsze. Wojskowe plecaki są projektowane raczej pod mężczyzn, stąd ciężko mi go idealnie dopasować do swojej sylwetki, by podczas biegu nie podskakiwał. To dodatkowo obciąża plecy... Wszystkie paski maksymalnie ściągnęłam, ale to niestety nie pomogło Emotikon frownpo 4 km było już mi wszystko jedno i przestałam przejmować się skaczącym obciążeniem Emotikon wink
Na 11 km pojawiła się kumpela na rowerze i naprawdę miałam ochotę wskoczyć jej na bagażnik! Miałam już lekko dość... Ramiona plecaka obcierały skórę, słońce doskwierało...marzyłam o wielkim zimnym basenie! Emotikon grin
Ogólnie nie było najgorzej Emotikon smile sądzę, że z czasem, kiedy będę zwiększać obciążenie, plecak będzie mniej podskakiwać Emotikon wink wraz z obciążeniem i kilometrażem będzie też rosła forma Emotikon grin
Jak na pierwszy raz...nie jest chyba najgorzej Emotikon wink

wtorek, 30 czerwca 2015

Eksplozja szczęścia! :D

Tak wygląda szczęśliwa Ania! Zabiegana Ania Emotikon grin Zwana też czasami "niebieskooka" Emotikon tongue 


Skąd to szczęście? A bo sobie dziewcze pobiegało, to i micha się cieszy Emotikon tongue Bo ja z reguły roześmiana jestem Emotikon tongue Bo marzenia się spełniają! Emotikon grin Bo zamknęłam dziś pewien rozdział w swoim życiu i od jutra otwieram nowy Emotikon wink Bo jestem już po jednym treningu, a przede mną jeszcze dwa Emotikon grin Bo... mogłabym jeszcze wiele wymieniać, bo... dlaczego nie?! Zawsze jest jakiś powód do radości Emotikon grin


I mimo, że było duszno, parno i upał doskwierał dość mocno to i tak biegło się fantastycznie Emotikon grin Bo właśnie na tym polega pasja! Kochamy to nie tylko, jak jest lekko i przyjemnie, ale i wtedy, kiedy jest ciężko i paskudnie Emotikon wink A jak jeszcze mamy do tej walki fantastyczne towarzystwo, to już w ogóle jest bajka Emotikon grin 



Zajarana Ania Emotikon grin Emotikon grin Emotikon grin hehe a od jutra proszę o trzymanie kciuków! Wywracania życia do góry nogami ciąg dalszy nastąpił!!! Pierwsze dni w nowej pracy... pewnie będzie stresssssss Emotikon grin ale przecież sama tego chciałam Emotikon grin
Jak zmiany, to tylko na lepsze! Emotikon grin Ahoj przygodo! Witaj armio!!!!! 

czwartek, 25 czerwca 2015

3 Nocny Półmaraton Wrocław

FUCK YEEEAAH!!! 

Tak, jak zakładałam - czas sprzed miesiąca poprawiony aż o 10 minut! Emotikon wink 

7,5 tysiąca osób na starcie... Cudowna atmosfera, świetny bieg... Co tu dużo mówić! Życiówka jest Emotikon smile 37 miejsce wśród dziennikarzy Emotikon smile świetna oprawa podczas całej trasy, dzięki czemu biegło się naprawdę bajecznie Emotikon grin kibice również się spisali i dzielnie dopingowali Emotikon grin
Po wszystkim szybki powrót do domu 3 godziny snu i kolejna wycieczka! Tym razem wędrówka na Śnieżnik. Około 23 km + plecak 8,5 kg - czas 4,5h
Czuję się jakby przejechał po mnie czołg! Ale jak zawsze z uśmiechem Emotikon wink

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Test zegarka inkWATCH TRIA

Od jakiegoś czasu mam przyjemność testować zegarek inkWATCHTM TRIA. Idealny dla zjadaczy kilometrów zarówno na trasie biegowej, rowerowej, jak i w wodzie. Idealna opcja dla tych, którzy chcą sumiennie wypełniać i kontrolować swoje treningi. Jego wielofunkcyjność może wywoływać poczucie, że jest on także nieco skomplikowany w obsłudze. Jestem kobietą, która ucieka od wszelkich nowinek technologicznych, ponieważ przerastają mnie i przerażają jednocześnie. Zawsze mam poczucie, że coś zepsuję, źle nacisnę i przeze mnie coś wybuchnie. Wzięłam zegarek do ręki, ponaciskałam, poprzełączałam i nic nie wybuchło! Intuicyjnie skakałam po wszystkich opcjach odkrywając kolejne walory tego sprzętu. Ale może zacznę po kolei.


Przede wszystkim inkWATCHTM TRIA to zegarek z wbudowanym modułem GPS, który reaguje już od pierwszej sekundy jego pracy. Większość podobnych zegarków znanych marek potrzebuje odrobiny czasu, by „zaskoczyć” i złapać sygnał. Jest to nieco męczące, zwłaszcza gdy za oknem chmury i deszcz. Sygnał wtedy jest słabszy, a czas jego wyszukiwania dłuższy. Na szczęście z inkWATCHTM TRIA nie miałam takiego kłopotu. Zarówno przy pogodzie słonecznej, jak i deszczowej zegarek włączałam i od razu biegłam. Ani razu nie musiałam czekać na sygnał. Co więcej, jest on tak czuły, że wyłapuje wolniejszy ruch, dzięki czemu można go także stosować przy pieszych wędrówkach.

Sami ustalamy, co ekran zegarka ma wyświetlać i w jakiej kolejności. Czy ma to być czas treningu, dystans, średnie tempo, aktualne tempo, spalane kalorie. Ustawiamy także cel na dany trening, który chcemy osiągnąć i zegarek, niczym niezawodny trener osobisty, zasygnalizuje nam moment, w którym ten cel zrealizujemy. Będzie przypominać o zmianie tempa, a nawet bezlitośnie przypomni tempo ostatniego, przebytego kilometra. Zrobi wszystko tak, jak chcemy. Musimy go tylko odpowiednio zaprogramować. Z tym nie ma większego kłopotu, ponieważ zegarek posiada bardzo proste menu i pozwala w szybki sposób dostosować jego pracę do własnych potrzeb. Osobiście podczas biegania nie miałam z nim żadnych kłopotów. Rzetelnie pokazywał wszystkie parametry treningu i pozwalał skupić się na przyjemności, jaką jest przebieranie nogami ;) A o to przecież biega! ;) Na koniec, po zapisaniu treningu, wyświetla wszystkie dane: data treningu, czas rozpoczęcia treningu, czas wykonanego treningu, dystans, spalone kalorie, średnie tempo biegu i czas jednego okrążenia. W zależności, jak ustawimy w opcjach, zegarek odmierza ilość okrążeń. Jest to nic innego, jak międzyczasy. Jedno okrążenie ustawiłam na dystansie 3 km i w przeciągu całego treningu system dodatkowo rejestruje w jakim czasie zrobiłam każde kolejne 3km. Dzięki temu wiem, która część biegu była słabsza, a która zdecydowanie mocniejsza.

Warto dodać, że zegarek jest przystosowany do pracy nie tylko na zewnątrz, ale i w pomieszczeniu. Musi jednak do tego być podłączony czujnik tętna. Czujnika nie posiadam. Aby móc skorzystać z tego dobrodziejstwa, należy dodatkowo zakupić sensor pulsu. Nie jest on zawarty w podstawowej wersji zegarka. Co uważam za dość rozsądne rozwiązanie. Jeżeli ktoś tego nie potrzebuje, nie musi dodatkowo przepłacać. Oprócz czujnika mierzącego puls (tętno serca), możliwe jest jeszcze dokupienie czujnika kadencji. Każdy kto chce rozwinąć możliwości sprzętu, może sam tego dokonać, wedle własnych upodobań. Jak już wspomniałam, posiadam wersję podstawową zegarka, zatem skupię się na tej opcji.


Trening na rowerze stacjonarnym, jak i bieg na bieżni mechanicznej mi odpada. Rower w terenie, tak samo jak bieganie – praca zegarka jest bez zarzutów. Zostało jeszcze do przetestowania pływanie. Producent zastrzega, że GPS mierzy dystans, ale tylko na wodach otwartych. Kryte pływanie nie wchodzą w grę. Naszła mnie pewna myśl, by lekko oszukać system i spróbować treningu w basenie. Początkowo miałam opory, by w ogóle zanurzyć zegarek w wodzie. W opisie zegarka jest uwzględniona jego wodoszczelność do 50m głębokości. Jeśli się jednak nigdy nie pływało z zegarkiem – opory mogą być. Na szczęście były one nieuzasadnione. Test na wodoszczelność przeszedł celująco. Niestety nie udało się go oszukać. Inteligentna bestia! Treningu mi nie zmierzyło, ale jak tylko zrobi się cieplej, wypływam na wody otwarte i wtedy już nie powinno być problemu z sygnałem GPS.

Menu zawiera dodatkowo foldery:

·     jogging, w którym śmiało możemy rejestrować piesze wędrówki. Ciekawe rozwiązanie, by nie mieszać sobie wyników biegowych z pieszymi;
·     trening, gdzie możemy ustawić konkretny trening do wykonania. Interwały, podbiegi, co tylko chcemy! Nasz wirtualny trener w odpowiednim momencie zasygnalizuje zmianę tempa i nie ma możliwości oszukania go. Nie słucha naszych umizgów, że „jeszcze nie teraz”. Jak sobie ustawiłeś, tak masz! Jest bezkompromisowy ;)
·         historia, to tutaj zapisywane są wszystkie nasze wypociny. W każdej chwili możemy je odtworzyć i podziwiać;
·      rekordy, zapisywane są automatycznie, zaraz po ich zarejestrowaniu. Każda dyscyplina ma swój osobny folder, gdzie wymienione są najpopularniejsze dystanse. W momencie „pobicia” ostatniego rekordu, jest on natychmiast aktualizowany;
·         ustawienia pozwalające na spersonalizowanie zegarka i przystosowanie go do własnych potrzeb;

Zatrzymam się na chwilkę przy ustawieniach, ponieważ zegarek inkWATCHTM TRIA ponownie mnie zaskakuje. Pozytywnie! Po wejściu w folder „system” ustawiam język (do wyboru polski, angielski i niemiecki), alarmy (w zależności czy ma to być dźwięk, wibracje czy podświetlenie ekranu), jednostki w jakich mają być mierzone treningi – to jest akurat normalne. Wchodzę w kolejny folder „czujniki” i znajduje tu takie ciekawostki, jak:
  • ·         Puls
  • ·         Kadencja
  • ·         Krokomierz
  • ·         Poziomowanie
  • ·         Geolokacja
  • ·         Kompas

Czujniki pulsu i kadencji nie wyświetlą mi żadnych danych prócz informacji, że brakuje dodatkowego sensora. Krokomierz pokazał mi ilość zrobionych kroków podczas wszystkich treningów. Poziomowanie – na ekranie wyświetlają się dwie poziomeczki (pionowa i pozioma) i w zależności od położenia zegarka, wskazuje poziom równości położenia. Geolokacja wskazuje moc sygnału GPS (zawsze pokazuje największą moc). I na deser największe zaskoczenie… Kompas! Pokazuje nasze aktualne położenie ze wskazaniem kierunków stron świata. Przyda się przy leśnych i górskich wędrówkach ;) O ile bateria nie padnie! Jak podaje producent, jest wytrzymała do 60 dni w trybie zegarka. W trybie GPS natomiast bateria wytrzymuje do 11h. Ładowanie zegarka jest bardzo łatwe i szybkie. Podłączamy kabel usb do komputera i się ładuje! Kto ma wtyczkę umożliwiającą podłączenie usb do kontaktu, podłącza do kontaktu. Ot cała filozofia ;)

Jak już mamy zegarek podłączony do komputera, można przy okazji „przerzucić” treningi na portal społecznościowy. Pliki zapisywane są w formacie GPX, co umożliwia eksport danych na większość znanych portali.
Z dodatkowych ciekawostek warto wspomnieć jeszcze o funkcji „Smart Pause”, która sama wyczuwa, że użytkownik zatrzymał się i wstrzymuje licznik.
Z opisu zegarka dowiadujemy się również, że możemy porównywać swoje wyniki z wirtualnym partnerem. Osobiście jeszcze tego nie przetestowałam, ale z czasem myślę, że i ten temat się ogarnie.

Sami widzicie, że jest tego sporo. Pewnie zastanawiacie się ile kosztuje to cudo… otóż porównując ceny markowych zegarków, ten jest jednym z tańszych. 699 zł za tak urozmaicone menu, to nie jest dużo. Do tego zgrabny, wygodny, idealnie układający się na ręce, a na co dzień może służyć nam jako zwykły zegarek.
Nie wiem jak Wy, ale ja to kupuję! Zegarek mnie przekonał i szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie treningu bez niego… w końcu wszystko precyzyjnie mam zmierzone! Już nie powiem trenerowi, że kilometr zgubił mi się na trasie, albo że nie wiem czy udało mi się osiągnąć zadaną prędkość, ale chyba biegłam bardzo szybko skoro lakier z paznokci aż odleciał J
Jest tylko jeden minus… zegarek nie robi zdjęć J A szkoda! Lubię uwieczniać piękne widoki w trakcie biegania.


Dodam tylko, że w razie problemów technicznych, które oczywiście miewałam (jak już wspominałam - jestem zielona technologicznie) serwis służy pomocą. Jeżeli się da, eksperci udzielają wskazówek drogą e-mail'ową. Jeśli jednak problem jest większych rozmiarów, firma wysyła kuriera, który odbiera od nas zegarek i w tak ułatwiony sposób trafia on do serwisu, gdzie udziela się mu pierwszej pomocy i reanimacji ;) Full serwis!