środa, 29 maja 2013

Zawiść! Okrutna cecha

Już raz pisałam, jak podczas rozwijania się pasji zwijają się znajomości. Kurczą się, jak bluzka w praniu. Samoistnie, bez specjalnych zabiegów czy starań. Naturalna selekcja. Niektórzy pomyślą, że od tego biegania w głowie nam się przewróciło. Że od ciągłych podskoków i przeskoków ten orzeszek w głowie obtłukł się jak jabłko, które już jest mało atrakcyjne.
Ten orzeszek może i tłucze się po głowie, ale dzięki tym wstrząsom doznał olśnienia. Nie tylko podczas biegania. Nie będę tu wywyższać tej dziedziny sportu, bo nie tylko my tłuczemy orzechem po czaszce. Całe grono szanownych sportowców zna ten problem. Chociaż... czy faktycznie jest to problem? Dla innych owszem, ale nie dla nas :)
Otóż ów orzeszek, jak już go tak nastukamy, zostaje pobudzony do lepszego myślenia i funkcjonowania.
Zaczadziliśmy go oparami z endorfin, dzięki którym wyluzowani uśmiechamy się do wszystkiego wokół. Totalny odlot, jak na haju. I właśnie taki stan pozwala nam nie reagować na wspomniane wcześniej kurczenie się znajomości. Mowa o tych, którzy próbują nam ten stan bezczelnie zatruć. I nie chodzi mi o zwyczajne marudzenie typu "Znowu nie idziesz z nami na imprezę" lub "Stary daj spokój, chodź na piwo" - tego typu teksty to pikuś :)
Czas przejść na wyższy level!
Pewnie się teraz zastanawiasz, co mam na myśli. Część z Was już pewnie wie o czym mowa :) ale rozjaśnię temat.

Level nr 2: zawiść, zazdrość, kompleksy i chęć podniesienia własnego ego kosztem drugiej osoby.

Generalnie mało konstruktywna krytyka mnie nie rusza. Ta bardziej irracjonalna może ewentualnie wywołać jakiś lekki uśmiech. Choć to i tak za dużo powiedziane. Delikatne uniesienie prawego kącika ust... w zupełności wystarczy. Na więcej nie ma sensu się wysilać :)

Pytanie tylko, skąd w ludziach tyle jadu i zawiści?
Odpowiedź jest prosta :) nie wciągają endorfin, trują się od środka chcąc przy tym zatruć życie innym. Bo skoro im coś nie wychodzi, to dlaczego miałoby wychodzić innym?

To tak, jak z kobietami... wiem, że jestem jedną z nich, ale nie mam zamiaru ich bronić. Przynajmniej w tym przypadku. No bo jak wytłumaczyć chorą zazdrość?
"Nie lubię jej, bo jest ładniejsza, ma większy biust albo potrafi schować słonia w karafce". A jak jeszcze nie daj boże powodzi się jej w życiu, tak ogólnie... oj! To wtedy ta pierwsza poruszy niebo i ziemię, by tej drugiej się nie udało...

Na szczęście jestem tak zaczadzona endorfinami, że nie obchodzi mnie co kto myśli, co kto zrobił i z kim, a dlaczego, a po co?! Nie interesuje mnie też dlaczego mnie nie lubisz, bo to nie jest mój problem ;)
W życiu mamy sprawiać przyjemność sobie, a nie innym.
I jak tak sobie wyprzedzam myśli i wybiegam nimi do przodu... nawet bardzo do przodu, to zdecydowanie nie widzę się jako moher wiszący w oknie. Tzw. osiedlowy monitoring, który obserwuje co kto zrobił, o której i z kim, a dlaczego w tą stronę skręcił, a nie poszedł prosto...
Wisieć... to mi będzie dalej wszystko i powiewać. Ewentualnie - o ile zdrowie pozwoli - wisieć będę wciąż - na listach startowych imprez biegowych.

Bieganie (i nie tylko ten sport) może bardzo przewartościować nasze życie. Powoduje, że inaczej odbieramy świat i codzienne sytuacje. Dostrzegamy ludzi, którzy nam wiele dają, ale i takich, którzy nas zatruwają bądź nie wnoszą nic wartościowego do naszego życia. O ile Ci ostatni są nieszkodliwi, to ci trujący - do odsunięcia - nie warto o nich zabiegać.

I zacytuję teraz koleżankę, która pięknie to ujęła:


"Nie jestem zupą pomidorową, żeby każdy musiał mnie lubić. Z makaronem czy z ryżem? Nie będę się dopasowywać do gustów ludzi" - jak coś im nie pasuje, niech chodzą głodni ;)

wtorek, 28 maja 2013

Dlaczego fighter biega?

Biegać każdy może, a gdzie facet nie może bądź nie chce, wyśle kobietę :) Tak właśnie powstał kolejny wywiad. Tym razem z Fighter'em opolskiego klubu LUTADORES - Pawłem Tomalikiem :)
Serdecznie zapraszam na portal, z którego dowiesz się, po co fighter biega:

==>> WYWIAD <<==

poniedziałek, 27 maja 2013

Zakupy :)

Wejdź do sklepu sportowego w szpilkach i zapytaj o porządne skarpety do biegania...obsługa nie potraktuje Was poważnie  widząc zdziwienie ekspedientki i znudzony wyraz twarzy mówiący "kolejna panienka napalona na bieganie" posapała coś pod nosem i pokazała mi najnormalniejsze skarpety tłumacząc, że na początek te mi wystarczą. Ot cała filozofia Wytłumaczyłam tej znudzonej i sapiącej pani, że takie skarpetki może ubrać sobie na spacer do zoo, o ile pogoda dopisze, ale na 20 kilometrze trasy może być dość uciążliwa i niepraktyczna. Jej zdziwienie było jeszcze większe. No bo że niby ta panienka biega tyle km? A dlaczego nie?! Już raz usłyszałam, że nie wyglądam na osobę, która biega... W takim razie, jak wygląda osoba biegająca? Poza tym, że biegnie... jakiś rysopis? Znaki szczególne? Garbaty nos, krzywe uszy, powykręcane ramiona, drżące policzki itp.? 

sobota, 25 maja 2013

Test butów NEW BALANCE 750v1


Kiedy pierwszy raz otwierałam pudełko z butami miałam wrażenie, że otwieram skrzynkę ze skarbem. Żółty żarówkowy kolor na podeszwie poraził niczym łuna błyszcząca nad złotem. Pięknie komponuje się z kolejną żarówkową barwą – różem. Choć jest to kolor, za którym nie przepadam, to w tym wydaniu przypadł mi do gustu. I to bardzo. Nie wiem co bardziej błyszczało. Moje zachwycone oczy czy buty? Pewnie po części jedno i drugie. 

Kiedy już się napatrzyłam przyszedł czas, by je założyć. Aż poczułam iskierki w brzuchu. Buty oplotły moje stopy i… nie chciałam już ich ściągnąć! Leciutkie (tylko 215 g), mięciutkie, cieszące oko i stopy – New Balance 750v1 – bo o nich mowa. I był tylko jeden fatalny minus. Ciesząc się nimi byłam po ostatnim treningu przed startem w półmaratonie. Nie chciałam robić dodatkowego wybiegania, bo mogłoby to się źle skończyć. Na start też nie mogłam ich założyć. Nie powinno się startować w nowych butach. Nigdy nie wiadomo czy nie sprawią nam jakiegoś psikusa. To tak, jakby założyć nowiutkie szpilki na wielkie wyjście. Co z tego, że ładne… skoro uniemożliwiają swobodne poruszanie się ;) Nawet mama mówiła „odpuść sobie, rozbiegaj je najpierw na treningu”. Zazwyczaj słucham rad mamy, bo to bardzo mądra kobieta. Tym razem też posłuchałam, mimo że moja nie-cierpliwość aż przebierała nogami w miejscu. Jakoś wytrzymałam. Nadszedł dzień, w którym zabrałam je na trening.
Starcie nr 1:
Rozochocona z iskierkami w oczach i brzuchu wkładam te cudeńka na nogi. Tym razem staram się wyczuć je z większą precyzją. Oprócz miękkości poczułam coś, czego nie czułam nigdy w żadnych butach (a kilka par już na nogach miałam). Otóż w okolicy śródstopia wkładka butów była wyprofilowana odpowiednio dla stopy supinującej, co utrzymywało ją w odpowiedniej pozycji. Lekkie wybrzuszenie po wewnętrznej stronie było odczuwalne tylko chwilę, do momentu przyzwyczajenia się.
Efekt ten daje technologia IMEVA - pianka EVA podeszwy środkowej formowana pod wysokim ciśnieniem zapewniająca bardzo dobrą amortyzację na całej długości stopy. Dodatkowo podeszwa wykonana jest z bardzo elastycznego tworzywa zapewniająca odpowiednią amortyzację oraz wsparcie - XLT FOOTBED.
Buty mam na nogach. Zawiązuję sznurówki i chcę wyjść z domu. Coś jednak zaczyna mnie „gryźć”. Nie było to sumienie :) Okazuje się, że języki w butach, choć są cieniutkie, nie układają się samoistnie na stopie. Trzeba je ułożyć na odpowiednim miejscu i dopiero związać sznurówkami w piękną kokardę. Niczym prezent czekający na oficjalne otwarcie. W tym przypadku na oficjalne wybieganie.
W drogę! Podekscytowana zaczynam przebierać nogami. I… zaczynam rozglądać się czy przypadkiem w butach nie uruchomiły się jakieś turbo dopalacze. Nic jednak nie znalazłam.
Czułam się jak Harry Potter po raz pierwszy na miotle. Próbowałam je ujarzmić, ale one ciągle pchały mnie do przodu. W życiu nie miałam na sobie tak dynamicznych butów. Stopy wybijały się z palców. Inaczej się nie dało. Próbowałam wymusić inne ułożenie stóp, ale wyraźnie czułam, że butom nie podoba się taka forma biegu. I tak przez pierwsze kilometry docieraliśmy się, a raczej docierałyśmy. Ich kolorystyka zdecydowanie przemawia za kobiecą odmianą.
Trochę miałam wątpliwości kto kogo ujarzmia. Buty mnie, czy ja buty. Próbowałam je hamować, ale one nie odpuszczały. Dałam za wygraną. W pewnym momencie poczułam się jak na latającym dywanie. Choć może to dalej była miotła Harrego? W każdym bądź razie leciałam do przodu jak… strzała Robin Hood’a? Jak struś pędziwiatr? Odczucia były bajeczne ;)
Dodam, że na przebieżkę wybrałam się w szaro bury dzień. Wyobrażacie sobie ile uśmiechów (wcale nie były ironiczne) wywołałam po drodze? A ile aut trąbiło! Też bym zatrąbiła na widok takich butów :) Rozświetlały szare ścieżki niczym błyszczące słońce! Nie ukrywam, że wygląd ma dla mnie znaczenie. W końcu jestem kobietą i lubię dobrze wyglądać. Nawet podczas morderczych treningów, gdzie twarz puchnie od wiatru i nabiera buraczanych barw.
Starcie nr 2:
Przy drugim spotkaniu odczucia były podobne. Choć wynalazłam jeden minus. Szerokość buta, mimo że jest średnia, to i tak dla mojej wąskiej stopy wciąż jest za duża. W związku z tym lekko człapią. Póki co, nie przeszkadza mi ten defekt. Biec się dało i to bardzo efektywnie.  Wyprzedzałam wiatr, mimo że płuca próbowały się buntować. Nie miały jednak szans i musiały dostosować oddech do tempa. Stawy skokowe też początkowo nie wytrzymywały. Wybicia z palców pobudziły pracę innych mięśni, które wcześniej nie były wykorzystywane w tak dużym stopniu. Wszystko jednak wymaga odpowiedniej techniki i przyzwyczajenia mięśni.
Mając takie, dosłownie odlotowe buty - grzechem byłoby biec w nich wolno i leniwie. Producent zaznacza, że obuwie to przeznaczone jest do dystansów krótkich i średnich. Na dłuższą metę takie tempo mogłoby być mordercze. Zwłaszcza dla amatorów o naturalnie średniej prędkości.
Nie wiem, jak duży wpływ na moje odczucia ma fakt, że nim założyłam te buty, używałam RealFlex Transition firmy Reebok, które były tak miękkie, że grzęzłam w podłożu. Nie umiałam się w nich wybić porządnie, a co dopiero przyspieszyć… Być może dlatego w nowych odczuwam taką różnicę w prędkości.
Jakkolwiek by nie było… bieganie w nich sprawia ogromną frajdę. Jak dziecku, które dostało nową zabawkę. New Balance to balans na pograniczu rzeczywistości i bajki. To siedmiomilowe buty, które zakładam na nogi i przenoszę się w swój piękny świat, gdzie wszystko się uśmiecha i nabiera różowych barw. Do tego stopnia, że pierwszy, zaplanowany na 10 km trening, przedłużył się do 18 km bo… nie umiałam się zatrzymać! Tylko nie mówcie nikomu. Jeszcze ktoś pomyśli, że oszalałam ;) 

czwartek, 23 maja 2013

MUSLI - TAK JAK CHCESZ

Wracam do domu... a tu czekają na mnie 3 mega tuby MUSLI od firmy "Tak jak chcesz" :) sklep internetowy, w którym sami możecie skomponować swoje MUSLI. Ja dostałam 3 gotowe mieszanki: ULTRAMARATON, NA START, STYLOWE ŚNIADANIE :) 


Bardzo miła niespodzianka! Opinia wkrótce :) A tymczasem zapraszam na stronę sklepu:

http://musli.takjakchcesz.pl/

poniedziałek, 20 maja 2013

4. Półmaraton Opolski


Opole zaczyna zbierać coraz więcej fanów biegania, choć nie są to ilości rekordowe. Większość podchodzi do tych zawodów, jak do jeża. Mimo, że Maraton Opolski to dopiero raczkująca impreza, to już wyrobiła sobie opinię jednej z cięższych. Liczne podbiegi, kostka brukowa, a do tego słońce, które przywitało nas na starcie. Nie było lekko! 
Mieszkam w Opolu od urodzenia i jako, że kocham biegać, udział w naszym półmaratonie traktuję jako święty obowiązek. Choć trasa wymagająca, to staram się nie zrażać. Wręcz przeciwnie – ambicje pchają do przodu i poprzeczka się podnosi. W tym roku moim celem było poprawienie czasu z poprzedniej edycji. Ale już na dzień dobry czułam, że będzie ciężko. Nie tylko przez trudną trasę. Na jakość biegu mają wpływ także czynniki zewnętrzne, których nie jesteśmy w stanie wyeliminować. Ale to, jak sobie z nimi poradzimy – zależy tylko od nas! Plan był taki: Jeśli nie będzie życiówki, niech będzie chociaż opalenizna ;) Biegająca kobieta pozostaje wciąż kobietą. Dbać o siebie musi. A co! :) Otuchy na starcie dodawała mi Gosia - redaktorka Treningu Biegacza, która również ze mną biegła.
Ciężkie dla kobiety dni w połączeniu z upałem nie wróżyły nic dobrego. O ile na upał mogłam się przygotować poprzez całotygodniowe nawadnianie organizmu, to natury już nie udało się oszukać. Miałam świadomość, że mój cel stawał się mało realny, ale wystartowałam z założeniem, że jakoś to będzie. No i było. Całkiem sympatycznie! Playlista w mp3 ułożona idealnie. Zaczęłam spokojnie w pozytywnym nastroju i pomalutku się rozkręcałam. Po 5 km złapałam cug i już tak leciałam. Dla półmaratończyków do pokonania były 2 pętle. Pierwsza przebiegała bardzo spokojnie i wręcz rozpoznawczo. Choć łąki i polany na obrzeżach miasta kusiły, by wyłożyć się na słońce, trzeba było biec dalej. Lekki wiaterek łagodził upał, a Odra chłodziła swoją bryzą. Organizatorzy też nas ratowali, jak mogli. Punkty odżywcze były idealnie rozstawione co 3,5 km. Kurtyny wodne pięknie orzeźwiały, dzięki czemu naprawdę dało się znieść panującą temperaturę. Przy drugim okrążeniu było już gorzej. Zaczęły łapać kolki i skarpetka obtarła stopę. Utrudniało to bieg, ale nie na tyle, by się poddać. Zresztą byłam świadkiem, że inni mają gorsze warunki do biegania, a mimo to świetnie dawali radę! Długi odcinek trasy biegłam na równi z panem, który cierpi na zespół Tourette’a. Nawet miał koszulkę z napisem na plecach „Biegnę z Tourettem”. Początkowo nie wiedziałam co się dzieję. Zaczyna mnie doganiać pan, który rzuca się na krzaki, znaki i inne przeszkody wykrzykując przy tym pod nosem obraźliwe epitety. Szczerze zaczęłam obawiać się, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Przelatywał twarzą przez gałęzie, które mogły go ranić. Wleciał w znak co powoduje kolejne obrażenia. Do tego niekontrolowane tiki wymuszające dodatkowe ruchy rąk i nóg, co z pewnością odbiera energię. Raz biegł, jak szalony, a za chwilę już spokojnie i normalnie, jak każdy. Niesamowite! Ile trzeba mieć zaparcia, by mimo tak uciążliwej choroby pokonać taki dystans! I patrząc na tego pana, jak walczy na trasie, miałabym się poddać przez kolkę i obcierającą skarpetkę?! NIGDY! Biec trzeba dalej.
Na 16 kilometrze otuchy dodała mi moja drużyna Intersportu. W tym samym czasie odbywał się planowany trening. Grupa postanowiła dołączyć do mnie i towarzyszyć mi na trasie. To było bardzo miłe! Dali mi tyle energii i radości, że przestałam myśleć o wszelkich niedogodnościach. Im bliżej mety tym więcej kibiców. Znajomych twarzy, na widok których turbo dopalacze same się włączają.
I chociaż pod koniec brakowało już paliwa, dobiegłam na oparach do mety. Na ostatniej prostej czekała na mnie Gosia. Na jej widok okazało się, że jeszcze mam siłę! Tak – przyjazna buzia daje kopa większego niż kawa! Ten ostatni odcinek pobiegłyśmy razem, aż do mety. Udało się! Urwałam 3 minuty z poprzedniego czasu! Cel osiągnięty. Opalenizna też jest, a raczej spalenizna. W każdym bądź razie dwie pieczenie na jednym ogniu zaliczone. I to dosłownie na ogniu, bo palnik był straszny. Duma i motywacja na kolejny start – jeszcze większa! Uśmiech nie schodzi z twarzy :)
No i jest się czym chwalić! Jeden z uczestników naszych treningów (Intersport) towarzysząc mi z resztą grupy, nieoficjalnie zaliczył pierwszy w życiu półmaraton! Wielkie gratulacje i trzymam kciuki za kolejne sukcesy!
Gosia - redaktor prowadząca Trening Biegacza zajęła 4 miejsce w klasyfikacji kobiet, a 2 w swojej kategorii wiekowej - GRATULACJE! 
Oficjalnie do mety dotarło 286 półmaratończyków i 158 maratończyków. Oprócz tego 61 zawodników z Biegu Festiwalowego, 17 Sztafet Firmowych (68 zawodników). Były to biegi dodatkowe startujące tuż po biegu głównym. Do przebycia mieli w sumie trasę 10 km.
Najmłodszy zawodnik zawodów miał 10 lat (Bieg Festiwalowy), a najstarszy 67 lat (Półmaraton). Bo biegać każdy może, niezależnie od wieku, płci i stanu zdrowia! Wszystkim należą się ogromne brawa!
A przede wszystkim chciałam podziękować za piękny doping znajomych na mecie! Nie macie pojęcia ile to mi dało mocy! Jesteście świetni :)

sobota, 18 maja 2013

Plan jest taki: jutro godzina 10 spotkanie biegowe Intersport odbywa się bez zmian. Trening poprowadzi Natalia. Pogoda na tą okoliczność ma dopisać, więc nie ma wymówek! :D
W związku z odbywającym się jutro Maratonem i Półmaratonem - na treningu będę nieobecna. Ale na starcie - owszem :D 
Razem z koleżanką z redakcji www.treningbiegacza.pl - Gosią - będziemy dzielnie znosić zapowiadające się słońce na dystansie półmaratonu. A skoro ma być pogoda to i warto przyjść pokibicować na trasę! 
Duża ilość kibiców daje ogromnego kopa podczas biegu :) A jeszcze jak będą to znajomi... turbo dopalacze włączają się same :D 
Dlatego zapraszam na trasę Maratonu - będzie miło, rodzinnie i jak przystało na stolicę polskiej piosenki - śpiewająco! :D 

Powodzenia dla wszystkich startujących! :)

piątek, 17 maja 2013

Bieganie w ciąży nam nie ciąży!

Czas na konkrety! Tym razem przekonuję, że ciąża to nie choroba :) a bieganie w ciąży nam nie ciąży! Zapraszam do lektury:

==>> BIEGANIE W CIĄŻY <<==

KONKURS

Na zaprzyjaźnionym blogu KONKURS - WHO IS WHO? Powalcz o przyjemność biegania w New Balance!

 ==>>   KONKURS  !!!!!!!!

czwartek, 16 maja 2013

Czas wspaniałych informacji wciąż trwa  aż się boję, kiedy to wszystko zwyczajnie się zdupczy...  jakaś równowaga w życiu musi być... a tu ciągle same plusy. Nie żebym narzekała, ale trochę boję się, że niedługo będą same baty... jeb, jeb, jeb  póki co jaram się nowymi bucikami, które właśnie do mnie przybiegły Najnowsze New Balance  są piękne i mimo że nie jestem fanką różowego koloru to kolorystyka mnie zauroczyła  I jeden ogromny minus... wczoraj robiłam ostatni trening przed startem. A tu już korci by założyć nowe buciki i wystrzelić w teren Wystartować też w nich nie mogę w niedzielę... no cóż... cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną  za to po starcie... aż się będzie kurzyć :D

poniedziałek, 13 maja 2013

Wczoraj mimo braku pogody, a raczej słońca, bo pogoda zawsze jest jakaś :) wraz z grupą Interrun odwiedziliśmy trasę półmaratonu opolskiego. W niedzielę stawiam się na starcie, więc warto było przypomnieć sobie podbiegi, zbiegi i inne utrudnienia. Szczerze liczę na utrzymanie się obecnej pogody, żeby nie grzało za mocno podczas biegu. Jak będzie, to się okaże. Dziś ostatni mocniejszy trening przed startem. Jutro odpoczynek, w środę lekkie rozbieganie i regeneracja do niedzieli :) Mam nadzieję, że będziecie trzymać kciuki! :)

czwartek, 9 maja 2013

3:0 dla mnie


No i był dylemat... iść i bić się z wiatrem czy czekać na burzę i pohasać między piorunami? A może iść spać? Co wybrałam? :) Najpierw pobiłam się z własnymi (aczkolwiek trochę głupimi) myślami - 1:0 dla mnie! Założyłam szybko buty, co bym się nie rozmyśliła i wyszłam w trasę… no i czas na kolejną walkę! Tym razem na ringu szalejący wiatr z pomocnikiem – skwierczącym słońcem. Dwóch na mnie jedną? Tym razem też wygrałam, choć było ciężko… w planach były interwały, a biegłam tak wolno, że prawie na wstecznym. Ziewając co chwilę i uważając, by nie przysnąć po drodze sunęłam się niczym najwolniejszy żółw świata… i nagle pierwszy przegrany wraca do walki! Moje myśli próbowały mnie zdemotywować… nie wiem po co, skoro jak już byłam w trasie to i tak musiałam z niej wrócić, proste. Tak więc kolejny punkt dla mnie. I jak się tak pociłam, żeby nie powiedzieć, że męczyłam, to bardzo żałowałam, że nie rozpętała się jakaś burza nad moją głową.
Z reguły boję się burzy zwłaszcza, gdy znajduję się gdzieś w szczerym polu... ale taka adrenalinka daje niezłego kopa :D kiedyś burza zaskoczyła mnie na obwodnicy... było fajnie, rześko i chcąc nie chcąc strzeliłam wtedy życiówkę :D może i dziś burza by mnie obudziła! A tak… mimo 3 wygranych rund czuję się przegrana i idę spać… dobranoc!

niedziela, 5 maja 2013

Gruchot rzęzi, ale jedzie!

Odkurzyłam dziś po zimie swój rower... dopiero dziś, bo wcześniej go nie potrzebowałam. I tak ciągle wszędzie biegam ;) Ale, że dziś wypadła przerwa w bieganiu, a w końcu zrobiła się pogoda, to grzechem byłoby nie skorzystać! Nakręciłam trochę kilometrów moim kochanym szrotem, który ewidentnie gruchocze/skrzeczy/"rzęcholi" (niepotrzebne skreślić), ale jak przytrzymam przerzutki w odpowiednim miejscu, to przestaje hałasować :D Jak trafiłam po drodze na sporą grupę rowerową, to trochę głupio było tak "rzęzic", ale na szczęście moje okulary zakrywają pół twarzy i nie było widać kto jeździ takim złomem :P Mimo to lubię mój rower :) Nad wodę w okresie wakacji lub do pracy jest idealny :D Ale i tak nic nie zastąpi biegania! Zawsze będzie najlepsze :)

A swoją drogą... podczas 1,5h jazdy oprócz około 40 rowerzystów spotkałam na trasie tylko 1 biegacza! WTF!!!???

sobota, 4 maja 2013

Straszydło :P

Wczoraj odpuściłam hulanki na polnych ścieżkach, ale dziś spiełam poślady i wyruszyłam w trasę. Bez muzyki, bo zapomniałam naładować mp3 po ostatnich zawodach... i o dziwo nie było źle :D nawet powiedziałabym, że fajnie :P aczkolwiek... zdziwiłam się, gdy usłyszałam tekst pewnej mamy do dziecka, które jej nie słuchało - "widzisz tą pania jak biegnie? jak będziesz taki niegrzeczny to cię zabierze ze sobą!" 
Aż tak strasznie wyglądam podczas biegania, żeby straszyć mną dzieci?? Za moich czasów dzieci straszyło się czarownicą lub baba jagą! :D W takich sytuacjach chyba wolę biegać z muzyką :P

środa, 1 maja 2013

Krapkowice :)


Krapkowice zaliczone :) Pogoda dopisała, humory także – uśmiałam się jak nigdy, a to za sprawą świetnej ekipy, której dowcip nie opuszczał zarówno przed startem, jak i po. To już mój trzeci sezon startowy, w związku z tym większość twarzy już się kojarzy i zna. Pojawiło się wiele nowych uczestników – co fajniejsze – znajomych! I z całego serca gratuluję im debiutu! Daliście z siebie wszystko! I medal jest w pełni zasłużony. Też chciałam dać z siebie wszystko. W sumie to nawet dałam! Biegłam najlepiej, jak umiałam, czas utrzymałam w okolicach ostatniej życiówki… jednak przestało to być ważne! I nie chodzi o to, że przestało bawić mnie bieganie, bo bawi mnie cały czas i jaram się każdą uciętą minutą :D Ale dzisiejszy bieg całkowicie mnie zaskoczył i to kilkakrotnie. No ale od początku:
Na bieg zabrałam się z Kubą. Wyruszyliśmy wcześniej, mimo moich protestów, że przecież wolne, wyspać się można! A tu po 8 już jechać trzeba… a jeszcze pieska na spacer wyprowadzić, śniadanie, kawa… Ale jak się chce, to się potrafi :D Spięłam poślady i wyrobiłam się na czas. Swoje autko odstawiłam pod blokiem Kuby i pojechaliśmy jego autem… Dojechaliśmy, ogarnęliśmy biuro zawodów, przywitaliśmy się ze znajomymi, wypiliśmy kolejną kawkę…zaglądamy do pakietów startowych, jakże wyjątkowo ubogich… paczka chusteczek i papieru toaletowego – czteropak! Czepiam się? Może troszkę :P atmosfera się rozkręca, jest coraz weselej… ale czas zacząć rozgrzewkę! No to lecimy :) i tak rozgrzewamy się i rozglądamy… i nigdzie nie było żadnego Kenijczyka, Etiopczyka bądź jakiegokolwiek mistrza-strusia-pędziwiatra! Może za zimno było, a może nie zdążyli dobiec na start z Kenii? W każdym bądź razie było bez nich jakoś tak zwyczajnie… przynajmniej ja to odczułam. No ale nie ma się co roztrząsać nad tematem. Trzeba stanąć na start i biec! Z mistrzami czy bez – bieg odbył się punktualnie o godzinie 11. No to biegniemy zadowoleni, że słońca nie ma, że rześko. Pogoda marzenie. Organizatorzy jednak doświadczeni przykrymi sytuacjami z zeszłego roku chcieli pokazać, że uczą się na błędach. Otóż w poprzedniej edycji biegu panowały tropikalne upały, podczas których ludzie padali jak muchy i karetki co chwilę musiały reanimować nieprzytomnych i odwodnionych biegaczy. Nie zapewniono wtedy dodatkowego nawodnienia. Było tylko jedno stanowisko z wodą na 5 km i ani jednej kurtyny wodnej! Za to w tym roku pomimo pogody jaką mamy za oknem stanowisk z wodą było sporo, a do tego nawet kurtyna wodna się pojawiła. Każdy ją zresztą starannie omijał… Fajnie, że organizatorzy wyciągnęli wnioski, ale nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu… Do tego jakieś problemy z zapisem oficjalnych wyników…
Nie jestem z natury marudą, no ale takich wpadek można się spodziewać po organizatorach, którzy dopiero debiutują, a nie od wyjadaczy, rozkręcających bieg od 31 lat :)
Ale ja też, jak się okazało, nie popisałam się profesjonalizmem :P Dziś przekonałam się, że na jakość biegu ma wpływ nie tylko przygotowanie, pogoda, czy nastawienie i atmosfera całej imprezy. Nie wzięłam pod uwagę reakcji na pojawienie się pewnej postaci na trasie, którą wspominam z mieszanymi uczuciami. Euforia biegacza nie pozwoliła mi dopuścić do myśli takiej sytuacji, z którą w efekcie musiałam stanąć twarzą w twarz. Już na pierwszych kilometrach zauważyłam JEGO uśmiech. Wkomponowany w tłum kibiców. Ale ten uśmiech nie zauważył mnie! Tak mi się wydawało… Pobiegłam dalej, ale już z lekkim chaosem w głowie. Poszperałam w mp3, zmieniłam muzykę na większy hebel żeby zagłuszyć myśli. Nic to nie dało… bo biegnę sobie dalej mając przed oczami TEN uśmiech i zastanawiam się, jak to możliwe, że nie przewidziałam takiej opcji! Biegnę i w pewnym momencie gwałtownie zatrzymując się obracam się do tyłu. Widzę JEGO! Na rowerze jedzie za mną i krzyczy: Biegnij!!! No to biegnę! Bezmyślnie, jak zahipnotyzowana… Zaczęliśmy rozmawiać przez co straciłam trochę energii, ale chyba nie mam mu tego za złe :) No i tak się sunęliśmy po trasie – ja biegiem, ON rowerem. Przeszło mi przez myśl, żeby mu władować w szprychy jakąś niespodziankę. Tak za całokształt, za wszystko co zrobił. Ale… z tym jednym uśmiechem wszystko poszło w niepamięć. W międzyczasie nawet nie zauważyłam, że rozładowała mi się mp3 :P ON musiał zjechać z trasy, a ja dalej biec. Tym razem już sama, bez muzyki, z wielkim chaosem w głowie, ale za to i ogromna ulgą na sercu. Jakoś poszło! Dobiegłam do końca, choć na kilometr przed końcem pojawił się jakiś troll, który wszystkich wprowadzał w błąd. Ja też dałam się nabrać. Dopingował chłopaczyna każdego i pytam go o czas. Krzyczy, że jest 11.53! Czyli lecę na kolejną życiówkę, mimo że zawaliłam bieg rozmową… ucieszyłam się i przyspieszyłam ile się dało! 800 metrów do końca – nie ma dopingu. 500 metrów do końca – mijam biednego żula, który wybełkotał coś na kształt „gratulacje” :P no i jest meta! I co? Gówno! Nie było żadnych 53 minut! Troll odjął każdemu ze 3-4 minuty. Niby na plus, bo każdy słysząc czas spinał się i biegł szybciej. Ale na mecie było rozczarowanie… :/ Na szczęście szybko puszczone w niepamięć. Przyszedł czas świętowania. Ania w tej całej euforii i lekkim zamieszaniu postanowiła napić się piwka. Jeszcze podkręcam Kubę – kierowcę, że ja mogę się napić, a on nie :P że co najwyżej mogę dać mu powąchać kufel :D nabijam się jak zołza, a dopiero w drodze do domu przypomniałam sobie, że moje auto dalej stoi pod blokiem Kuby! Zwyczajnie zapomniałam, że jestem kierowcą! A jakoś przecież muszę wrócić… wolałam nie ryzykować :D tym bardziej, że zmęczenie zwiększyło ilość procentów w piwie… no cóż… mój sierotyzm nie zna granic i objawia się w każdej postaci :D Kubuś musiał odwieźć zakręconą Anię ekstra pod sam dom, a autko stoi i tęskni gdzieś samotnie na jakimś obcym parkingu :P
Podsumowując: Bieg zaliczanym do udanych i wyjątkowo roześmianych. Kolejny medal do kolekcji i kolejna koszulka do spania :D