No i był dylemat... iść i bić się
z wiatrem czy czekać na burzę i pohasać między piorunami? A może iść spać? Co
wybrałam? :) Najpierw pobiłam się z własnymi (aczkolwiek trochę głupimi)
myślami - 1:0 dla mnie! Założyłam szybko buty, co bym się nie rozmyśliła i
wyszłam w trasę… no i czas na kolejną walkę! Tym razem na ringu szalejący wiatr
z pomocnikiem – skwierczącym słońcem. Dwóch na mnie jedną? Tym razem też
wygrałam, choć było ciężko… w planach były interwały, a biegłam tak wolno, że
prawie na wstecznym. Ziewając co chwilę i uważając, by nie przysnąć po drodze
sunęłam się niczym najwolniejszy żółw świata… i nagle pierwszy przegrany wraca
do walki! Moje myśli próbowały mnie zdemotywować… nie wiem po co, skoro jak już
byłam w trasie to i tak musiałam z niej wrócić, proste. Tak więc kolejny punkt
dla mnie. I jak się tak pociłam, żeby nie powiedzieć, że męczyłam, to bardzo
żałowałam, że nie rozpętała się jakaś burza nad moją głową.
Z reguły boję się burzy
zwłaszcza, gdy znajduję się gdzieś w szczerym polu... ale taka adrenalinka daje
niezłego kopa :D kiedyś burza zaskoczyła mnie na obwodnicy... było fajnie,
rześko i chcąc nie chcąc strzeliłam wtedy życiówkę :D może i dziś burza by mnie
obudziła! A tak… mimo 3 wygranych rund czuję się przegrana i idę spać…
dobranoc!
najlepsze zdjęcie! ;)
OdpowiedzUsuń