Kiedy pierwszy raz otwierałam
pudełko z butami miałam wrażenie, że otwieram skrzynkę ze skarbem. Żółty
żarówkowy kolor na podeszwie poraził niczym łuna błyszcząca nad złotem. Pięknie
komponuje się z kolejną żarówkową barwą – różem. Choć jest to kolor, za którym
nie przepadam, to w tym wydaniu przypadł mi do gustu. I to bardzo. Nie wiem co
bardziej błyszczało. Moje zachwycone oczy czy buty? Pewnie po części jedno i
drugie.
Kiedy już się napatrzyłam
przyszedł czas, by je założyć. Aż poczułam iskierki w brzuchu. Buty oplotły
moje stopy i… nie chciałam już ich ściągnąć! Leciutkie (tylko 215 g),
mięciutkie, cieszące oko i stopy – New Balance 750v1 – bo o nich mowa. I był
tylko jeden fatalny minus. Ciesząc się nimi byłam po ostatnim treningu przed
startem w półmaratonie. Nie chciałam robić dodatkowego wybiegania, bo mogłoby
to się źle skończyć. Na start też nie mogłam ich założyć. Nie powinno się
startować w nowych butach. Nigdy nie wiadomo czy nie sprawią nam jakiegoś
psikusa. To tak, jakby założyć nowiutkie szpilki na wielkie wyjście. Co z tego,
że ładne… skoro uniemożliwiają swobodne poruszanie się ;) Nawet mama mówiła
„odpuść sobie, rozbiegaj je najpierw na treningu”. Zazwyczaj słucham rad mamy,
bo to bardzo mądra kobieta. Tym razem też posłuchałam, mimo że moja
nie-cierpliwość aż przebierała nogami w miejscu. Jakoś wytrzymałam. Nadszedł
dzień, w którym zabrałam je na trening.
Starcie nr 1:
Rozochocona z iskierkami w oczach
i brzuchu wkładam te cudeńka na nogi. Tym razem staram się wyczuć je z większą
precyzją. Oprócz miękkości poczułam coś, czego nie czułam nigdy w żadnych
butach (a kilka par już na nogach miałam). Otóż w okolicy śródstopia wkładka
butów była wyprofilowana odpowiednio dla stopy supinującej, co utrzymywało ją w
odpowiedniej pozycji. Lekkie wybrzuszenie po wewnętrznej stronie było odczuwalne
tylko chwilę, do momentu przyzwyczajenia się.
Efekt ten daje technologia IMEVA
- pianka EVA podeszwy środkowej formowana pod wysokim ciśnieniem zapewniająca
bardzo dobrą amortyzację na całej długości stopy. Dodatkowo podeszwa wykonana jest
z bardzo elastycznego tworzywa zapewniająca odpowiednią amortyzację oraz wsparcie
- XLT FOOTBED.
Buty mam na nogach. Zawiązuję
sznurówki i chcę wyjść z domu. Coś jednak zaczyna mnie „gryźć”. Nie było to
sumienie :) Okazuje się, że języki w butach, choć są cieniutkie, nie układają
się samoistnie na stopie. Trzeba je ułożyć na odpowiednim miejscu i dopiero
związać sznurówkami w piękną kokardę. Niczym prezent czekający na oficjalne
otwarcie. W tym przypadku na oficjalne wybieganie.
W drogę! Podekscytowana zaczynam przebierać
nogami. I… zaczynam rozglądać się czy przypadkiem w butach nie uruchomiły się
jakieś turbo dopalacze. Nic jednak nie znalazłam.
Czułam się jak Harry Potter po
raz pierwszy na miotle. Próbowałam je ujarzmić, ale one ciągle pchały mnie do
przodu. W życiu nie miałam na sobie tak dynamicznych butów. Stopy wybijały się
z palców. Inaczej się nie dało. Próbowałam wymusić inne ułożenie stóp, ale
wyraźnie czułam, że butom nie podoba się taka forma biegu. I tak przez pierwsze
kilometry docieraliśmy się, a raczej docierałyśmy. Ich kolorystyka zdecydowanie
przemawia za kobiecą odmianą.
Trochę miałam wątpliwości kto
kogo ujarzmia. Buty mnie, czy ja buty. Próbowałam je hamować, ale one nie
odpuszczały. Dałam za wygraną. W pewnym momencie poczułam się jak na latającym
dywanie. Choć może to dalej była miotła Harrego? W każdym bądź razie leciałam
do przodu jak… strzała Robin Hood’a? Jak struś pędziwiatr? Odczucia były
bajeczne ;)
Dodam, że na przebieżkę wybrałam
się w szaro bury dzień. Wyobrażacie sobie ile uśmiechów (wcale nie były
ironiczne) wywołałam po drodze? A ile aut trąbiło! Też bym zatrąbiła na widok
takich butów :) Rozświetlały szare ścieżki niczym błyszczące słońce! Nie
ukrywam, że wygląd ma dla mnie znaczenie. W końcu jestem kobietą i lubię dobrze
wyglądać. Nawet podczas morderczych treningów, gdzie twarz puchnie od wiatru i
nabiera buraczanych barw.
Starcie nr 2:
Przy drugim spotkaniu odczucia
były podobne. Choć wynalazłam jeden minus. Szerokość buta, mimo że jest
średnia, to i tak dla mojej wąskiej stopy wciąż jest za duża. W związku z tym
lekko człapią. Póki co, nie przeszkadza mi ten defekt. Biec się dało i to
bardzo efektywnie. Wyprzedzałam wiatr,
mimo że płuca próbowały się buntować. Nie miały jednak szans i musiały
dostosować oddech do tempa. Stawy skokowe też początkowo nie wytrzymywały. Wybicia
z palców pobudziły pracę innych mięśni, które wcześniej nie były wykorzystywane
w tak dużym stopniu. Wszystko jednak wymaga odpowiedniej techniki i
przyzwyczajenia mięśni.
Mając takie, dosłownie odlotowe
buty - grzechem byłoby biec w nich wolno i leniwie. Producent zaznacza, że
obuwie to przeznaczone jest do dystansów krótkich i średnich. Na dłuższą metę
takie tempo mogłoby być mordercze. Zwłaszcza dla amatorów o naturalnie średniej
prędkości.
Nie wiem, jak duży wpływ na moje
odczucia ma fakt, że nim założyłam te buty, używałam RealFlex Transition firmy
Reebok, które były tak miękkie, że grzęzłam w podłożu. Nie umiałam się w nich
wybić porządnie, a co dopiero przyspieszyć… Być może dlatego w nowych odczuwam
taką różnicę w prędkości.
Jakkolwiek by nie było… bieganie
w nich sprawia ogromną frajdę. Jak dziecku, które dostało nową zabawkę. New
Balance to balans na pograniczu rzeczywistości i bajki. To siedmiomilowe buty,
które zakładam na nogi i przenoszę się w swój piękny świat, gdzie wszystko się
uśmiecha i nabiera różowych barw. Do tego stopnia, że pierwszy, zaplanowany na
10 km trening, przedłużył się do 18 km bo… nie umiałam się zatrzymać! Tylko nie
mówcie nikomu. Jeszcze ktoś pomyśli, że oszalałam ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz