niedziela, 30 grudnia 2012

"Zdrowa" żywność


Jak jeść, żeby dieta była zdrowa? Wbrew pozorom jest to bardzo trudne. Wystarczy wybrać się do pobliskiego sklepu i spojrzeć na te wszystkie uginające się półki. Producenci co rusz zasypują nas nowymi „wynalazkami”. Wszystko ulepszone, bardziej kolorowe, pachnące, słodsze, a co gorsza skutecznie zachęcające do kupna. Nie będę czepiać się Fast foodów i żywności w proszku, bo te już z urzędu wiemy, że są bezwartościowe. Ale towar, który wydawałoby się, że będzie zdrowy (naturalny) wcale nie musi taki być! Warzywa i owoce? Sama natura – pod warunkiem, że są z prywatnego ogródka lub upraw ekologicznych (co dodatkowo podnosi koszt produktu). Reszta pryskana chemikaliami, aż błyszczy „witalnością” :)
Pieczywo, ciasta, drożdżówki i inne słodkości, które tak uwielbiamy – zachwycają puszystością. A jak smakują, gdy są jeszcze ciepłe! Na języku - rozkosz, dla zdrowia – piekło. Po systematycznym spożywaniu tego typu produktów bałabym się, że sama zrobię się puszysta jak pączek :)
Warto wspomnieć, że tak duża ilość „cukru” doprowadza do hiperglikemii, czyli do wysokich skoków glukozy we krwi, a w efekcie do cukrzycy...
Nie każdy wie, że większość pieczywa słodkiego zawiera tzw. „tłuszcz piekarski” uchodzący za bardziej szkodliwy niż tłuszcz zwierzęcy. A to za sprawą sporych ilości kwasów transtłuszczowych, które powodują zwiększenie złego cholesterolu we krwi.
Sytuacja związana z napojami wcale nie jest lepsza. Sama kolorystyka podpowiada skład :)
Weźmy z półki sok pomarańczowy, a raczej napój zabarwiony na pomarańczowo. Pachnie dość apetycznie, słodko, ale w smaku – dramat! Jak dla mnie, to ten „sok” koło pomarańczy nawet nie leżał... Na etykiecie wielki napis: 100% soku, a w składzie kombinacja wszelkich możliwych ulepszaczy, barwników, słodzików oraz E – składników. Sztuczność smaku jest przerażająca. Skutki uboczne spożywania, jeszcze bardziej. Tradycyjne słodziki (sorbital, cyklamat, aspartam, acesulfam K) potęgują ryzyko nadwagi. Co więcej, picie tego typu trunków nie gasi pragnienia, tylko je zwiększa. Pijemy zatem więcej tworząc przy tym błędne koło.
Nawet (o zgrozo!) zaczęto ulepszać wodę chemicznymi smakami i słodzikami, psując ją do granic możliwości.
Niestety, tablica Mendelejewa jest już nie tylko w podręczniku do chemii, ale także na opisach składu różnych produktów spożywczych.
Powstają kampanie reklamowe walczące z „śmieciowym” jedzeniem. „Jesteś tym, co jesz” trafia w samo sedno, ale na ile się sprawdza w rzeczywistości? Podczas zakupów, gdy wybór na półkach jest raczej znikomy pod względem zdrowotności ciężko uchronić się przed. Wszyscy biegacze wiedzą, jak przyjemne jest jedzenie, zwłaszcza po długim treningu :)

Dla tych co uwielbiają jeść - zapraszam na  http://www.delimamma.pl :) 

poniedziałek, 24 grudnia 2012


Czas Świąt, Nowy Rok – generalnie czas podsumowań i nowych postanowień... bla bla bla... Nigdy nie tworzyłam listy postanowień i teraz także nie mam zamiaru J Owszem cele są, ale spontaniczne i raczej rodzące się „w trakcie”, niż „od jutra”. Sukces rodzi sukces, a apetyt rośnie w miarę jedzenia. Oj, a ja łakomczuchem jestem i zawsze głodna kolejnych wyzwań J Podsumowując rok 2012 – pierwszy półmaraton, z którego zrodziła się myśl o maratonie. Doświadczeni krzyczeli „nie tak szybko! Poczekaj z maratonem na następny rok!” Ale Ania uparta jest i niecierpliwa... za chwilę dostaję zaproszenie na Maraton w Poznaniu od Drużyny Szpiku. Hmmm szczytny cel „zabiegania o ludzkie życie” zachęcił! Maraton miał się odbyć w przeddzień moich 25 urodzin...więcej mnie nie trzeba było namawiać ;) Zaczęłam przygotowania, wcale nie łatwe... teraz to mogę stwierdzić, że Maraton to kawał drogi! Nie tylko pod względem dystansu, ale także i przygotowań... Mimo to, cel został osiągnięty! I tak to wygląda... cel – działanie – efekt, a nie jakieś tam listy życzeń i obiecanki cacanki...

A z okazji Świąt życzę wszystkim wytrwałości i sił w dążeniu do marzeń!!! J

sobota, 22 grudnia 2012

A się pochwalę :D bo jest czym :D XXIII Strzelecki Bieg Uliczny im. E.Ferta ;) 15 mroźnych km -

czas poprawiony aż o 10 minut!!!!!! I spektakularny finisz z godną rywalką, którą nie łatwo było wyprzedzić... ostatnia prosta do mety - sprint na beztlenie i rywalka zostaje w tyle :D choć walczyła dzielnie do końca :) mam cichą nadzieję, że ktoś to na mecie uwiecznił!!! Tak więc kolejny mały sukces :) banan na gębie i nawet ból w kolanie nie przeszkadza :P obiecałam już podczas maratonu kolanom, że więcej im tego nie zrobię... no ale obiecanki cacanki :D a głupiemu radość :D mam nadzieję, że wybaczą mi kolejny wybryk :P hehehe ale sie jaraaaaaaaammmmm sieeeeeee!!!!!!!!!!! YEAAHHHHHHHHHHHHh :D:D:D teraz mogę bez wyrzutów sumienia zasiąść do Wigilijnego stołu i pałaszować :D a przy okazji życzę wszystkim ciepłych, rodzinnych i spokojnych Świąt!!! 

piątek, 21 grudnia 2012

Ostatnio często ktoś mnie pyta o motywację do biegania, więc proszę :)



Wytrwałość to nasze drugie imię. Nie straszna nam pogoda, ani teoretyczny brak czasu. Bo jak się mawia: „dla chcącego, nic trudnego!”. Ale powiedzmy sobie szczerze... jesteśmy tylko ludźmi ;) I owszem! Zdarzają się dni, kiedy nic nam się nie chce. Nie zrywamy się z łóżka, żeby biec na trening. Walczymy sami ze sobą i niekoniecznie wytrwałość zwycięża. Jak zmotywować się do treningu, kiedy chęci brak? Warto najpierw zadać sobie pytanie, czym spowodowany jest brak mobilizacji? Czy jest to kwestia pogody? Czy zwyczajnego zmęczenia i niewyspania się? Czy może kryje się za tym lekkie wypalenie?
To bardzo istotne. Rozwiązania zawsze należy szukać u źródła problemu. Warto zastanowić się i przemyśleć co się stało. Zaleceń jest tyle, ile jest przypadków. Do każdego należy podejść indywidualnie. Zdarza się, że ludzie pytają mnie, jak zmobilizować się do biegania. Częściej są to osoby, które dopiero chcą zacząć, a nie wiedzą jak. Odpowiadam im prosto: „Załóż buty i wyjdź z domu. Przebiegnij 3 km i zobacz, jak będziesz się czuć. Jeśli poczujesz pozytywny przypływ energii, będziesz chciał to powtórzyć”. Żeby coś poznać, trzeba tego spróbować. Innej metody nie ma. To tak, jakby ocenić zupę teściowej, że jest za słona, mimo że jej nie jedliśmy. Do niektórych ten sport może nie przemawiać. I nic się na to nie poradzi. Każdy lubi coś innego. A nie ma nic gorszego, jak zmuszanie na siłę do czegoś. To tyle, jeśli chodzi o nowicjuszy. 
A co z tymi, którzy zasmakowali już biegania i bardzo je pokochali? Nawet z wzajemnością :) Tu brak motywacji rozkładamy na czynniki pierwsze. Jak zepsute radio, które chcemy naprawić, by znów grało. Od czego zacząć? 
Za oknem szarobura pogoda, wieje, temperatura niższa od tej pod kołdrą... oczy nie chcą się otworzyć. W tym przypadku ważne jest nastawienie. Jak sobie wmówisz, że Ci się nie chce, to nie wstaniesz. A pomyśl, ile energii przyniesie trening. Wolisz chodzić cały dzień ospały i marudny czy rześki i pełen entuzjazmu? Satysfakcja będzie większa gdy przezwyciężysz lenistwo ;) Jeśli to nie pomaga, nastaw zamiast budzika radio – niech obudzi Cię energiczna muzyka, dzięki której od razu staniesz na nogi. Do tego kubek kawy z rana i można śmigać na trasę. Niektórym pomaga oglądanie filmików motywujących, które traktowane są jako gra wstępna do treningu. Punktem kulminacyjnym jest oczywiście zadowolenie i spora dawka dobrego nastroju na resztę dnia ;) 
Większy problem mają Ci, którzy czują zmęczenie psychiczne. Są wypaleni i bieganie nie przynosi radości. Co wtedy robić? Takie proste zabiegi, jak muzyka, czy mocniejsza kawa nie będą tu skuteczne. W tym przypadku pierwsza rada jest taka: nic na siłę! Odpoczywaj, relaksuj się i nie zadręczaj się myślami. W ramach odpoczynku możesz na jakiś czas zmienić dyscyplinę. Idź na rower, basen, jedź na narty – forma będzie utrzymana. Być może za jakiś czas zatęsknisz za bieganiem i znów wrócisz na trasę!
Wypalenie się to jeden z gorszych elementów treningowych. Ludzie próbują różnych metod, by podtrzymać w sobie żar, który nie tylko już delikatnie się tli, ale przy nieprzychylnym wietrze – gaśnie całkowicie. 
Zakup nowych ciuchów do biegania, zwłaszcza butów, może być ratunkiem. Nowe obuwie, które początkowo „biega za nas”, ułatwia utrzymanie dobrego nastroju i chęci do trenowania. Zmiana trasy, żeby doświadczyć czegoś nowego, też nie jest złym pomysłem.
Startowanie w zawodach z myślą, że atmosfera imprezy pobudzi nas na nowo? Jasne, ale pod warunkiem, że wszystko pójdzie ok. Jeśli coś nie wyjdzie, frustracja i niechęć się zwiększa. Jest jeszcze gorzej. W tym momencie odpoczynek jest koniecznością. 
Potraktujmy bieganie, jak związek, który trzeba pielęgnować, aby był trwały. Jeżeli jedna ze stron (w tym przypadku tylko i wyłącznie my) za mocno naciska, druga strona ucieka, oddala się od nas. Pozwólmy od siebie odpocząć. Nie zawsze da się przekupić naszą „miłość” butami i naprawiać ją trzymając na siłę przy sobie. Odetchnijcie od siebie, nabierzcie dystansu i gwarantuję, że jeśli uczucie jest prawdziwe, to wróci. Z podwójną mocą, aż będzie Was z butów wyrywać ;) Poczujecie się, jak dzikie zwierzę wypuszczone na wolność, które chce biec i biec i biec... bez końca! Świetne uczucie, na które warto poczekać. Wystarczy trochę cierpliwości, odpoczynku i zrozumienia.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

"Sport to zdrowie"? - nie zawsze


Ile razy słyszeliście: „sport to zdrowie”? Często wypowiadane z przekąsem i lekkim rozżaleniem. Część osób stwierdzi, że sport ma się do zdrowia jak piernik do wiatraka. Inni, że jest w tym sporo racji. O co więc tak naprawdę w tym chodzi? Obserwując środowisko sportowe zaczynam rozumieć sens tych słów. Dopóki ćwiczymy w ramach relaksu, dla zwyczajnego rozruszania kości, jest wszystko ok. Poprawiamy kondycję, elastyczność ciała, samopoczucie i miło spędzamy czas. Organizm wytwarza endorfiny, czujemy się szczęśliwi, a dzięki temu zdrowsi. Nie narzekamy, że w kościach nas łamie, że w plecach strzyka, a do tego mamy więcej energii. I tu kończy się bajka o prozdrowotnych właściwościach sportu. Zaczyna się natomiast prawdziwa przygoda, w której bohaterami są ci, którym oprócz energii potrzebna do życia jest jeszcze adrenalina. Są to zapaleńcy, którzy poświęcają się w pełni swojej pasji. W związku z tym narażają zdrowie. Nierzadko z tragicznym skutkiem. Zaczynają się kontuzje, przeciążenia, depresje, a czasem niestety także i śmierć. Dla jasności – nie mam na myśli śmierci w wyniku wypadku losowego. Kontuzje czy depresję możemy wyleczyć. Wystarczy dotrzeć do odpowiednich specjalistów i zacząć dbać o nasz organizm. Zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Życia niestety nikt nam nie przywróci... Nie pisze tego, żeby kogoś zniechęcać. Wręcz przeciwnie! Chcę zachęcić każdego, żeby zaczął słuchać swojego organizmu. Znam osoby, które nie słuchały. W efekcie wychodząc na trening, okazywało się, że był to ich ostatni. Ile razy słyszeliście informacje: młody sportowiec zmarł podczas wysiłku. Przyczyna: zawał serca. Niemożliwe? Bardzo możliwe! W rubryce „przyczyna zgonu” dopisałabym jeszcze: naiwna wiara w przesłanie: młodość = wieczność. Pewnie za chwilę posypią się na mnie gromy, ale taka jest prawda! Choć bardzo bolesna. Ludzie nie badają się, bo nie mają świadomości, że powinni. Zwłaszcza kardiologicznie. Niewykryta wada serca może prowadzić do tragicznych skutków. Forsując organizm przy ekstremalnym wysiłku jesteśmy jak tykająca bomba. O ile starsza osoba jest w stanie przechodzić kilka zawałów, o tyle młody sportowiec już nie. Serce ściska „raz, a porządnie”. Jest to chwila, dosłownie ułamek sekundy... Inną sprawą jest świadomość istniejącej choroby serca i skuteczne lekceważenie jej. Trenowanie z myślą, że nic mi nie jest i nie odczuwam dolegliwości jest bardzo ryzykowne.
Pamiętam jak dziś, rozmowę z kolegą. Staliśmy zadowoleni z ukończonego crossu. Czekając w kolejce po żarełko zaczęliśmy rozmawiać o dolegliwościach zdrowotnych. Wtedy przyznał mi się, że ma wadę serca. Leczy się klinicznie, ale czuje się dobrze. Nie widział powodu, dla którego musiałby zrezygnować ze sportu. Był bardzo aktywny: maratony, góry, siłownia, kąpiele z morsami. Prawdziwy pasjonat, który zarażał wszystkich wokół. Mnie też. To on mnie zabrał na pierwsze zawody i pokazał jakie to fajne. Od niego zaczęła się moja przygoda z bieganiem. Pewnego dnia wyszedł na trening i z niego nie wrócił. Zawał serca podczas biegania. Długo nie umiałam sobie z tym poradzić. Dzień wcześniej z nim rozmawiałam na siłowni. Planowaliśmy kolejne starty. Nic nie wskazywało na to, że coś jest nie tak. Chłop jak dąb!  Okaz zdrowia, który był tylko pozornie zdrowy. Wiek? 31 lat. Minęły 3 miesiące i jestem świadkiem kolejnego zgonu podczas wysiłku. Tragedia. Przyczyna: zawał... wiek: 35 lat. I właśnie w takich sytuacjach słyszymy ironiczne „sport to zdrowie”.
Dlatego postanowiłam rozprawić się z tym tematem przynajmniej w minimalnym stopniu. Nie namawiam nikogo do obsesyjnego poszukiwana objawów chorób. Nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Hipochondrykom mówię zdecydowanie NIE! Ale zbadajmy się raz, a konkretnie. Żeby mieć pewność, że jesteśmy sprawni. Słuchajmy tego, co mówi nam organizm i dbajmy o siebie. Lekceważenie dolegliwości i zagłuszanie ich myślą, że jestem młody i nic mi nie będzie jest nieodpowiedzialne. Chcąc trenować wyczynowo róbmy to z głową! Życie przecież jest takie piękne... tyle treningów przed nami :) w słońcu, na leśnych kolorowych ścieżkach, rześkim powietrzu... tym pozytywnym akcentem zakończę swój wywód, żeby Was nie zanudzić :) 

niedziela, 16 grudnia 2012

Wyznania spod prysznica... i nie tylko ;)

Kiedy stajemy się biegaczami? Czy istnieje jakiś moment, jakaś granica, po przekroczeniu której stajemy się 100% sportowcami? Nie wystarczy poczucie satysfakcji i spełnienia? Niby biegam wyczynowo, ale w życiu nie nazwałabym się zawodowcem czy profesjonalistką. Do tego daleka droga. Chociaż jak zbiorę kilku sponsorów to kto wie... ale nie tylko o to w tym chodzi...
Amator z pojęciem? Tak! To idealne określenie autorstwa koleżanki, która jako moja imienniczka wspiera mnie, jak może :)
Jakby nie było, czuję, że mogę śmiało nazwać siebie biegaczką. Przynajmniej w moim mniemaniu... Bo okazuje się, że każdy swoją poprzeczkę ustawia na innej wysokości. I nie jest to kwestia ambicji. Myślę, że bardziej chodzi o reakcje organizmu.
Po maratonie miałam okazję usłyszeć kilka definicji biegacza i to z ust kobiet, które przed momentem ukończyły mordercze 42 km. Wchodzę pod prysznic, pierwsza chwila relaksu... i słyszę dyskusję:

Przebiegłam dziś swój trzeci maraton, ale nie czuję się jeszcze prawdziwą biegaczką. Jak zaczną mi schodzić paznokcie u stóp, wtedy będę nią w 100%. Na razie tylko pękają.

Wiem, że niegrzecznie jest podsłuchiwać, ale słysząc takie „cuda” nie mogłam się oprzeć :) :) :) słucham więc co ciekawego powiedzą inne panie. W odpowiedzi słyszę:

Raz miałam kryzys na trasie, żołądek podchodził do gardła, aż zwymiotowałam, ale się nie poddałam.

Musielibyście słyszeć jej dumę w głosie ;)
W momencie, gdy próbowałam wydostać się spod prysznica, nie mogąc zgiąć obu kolan, ich wzrok przeniósł się na mnie. Nie dziwię się w sumie, bo to musiał być komiczny widok... i nagle słyszę pytanie:
- Który to maraton?
- Pierwszy
- I dobiegłaś?
- No jasne
- Gratulacje, a co z nogami?
- Dojdą do siebie, trochę bolą kolana...
- No chyba nie tak do końca trochę
- Przejdzie
Uśmiecham się głupio i nagle dochodzi do mnie, że zrobiłam to samo, co one... Nie ma, że boli, biegniemy do końca! Mimo bólu w kolanach, schodzących paznokci i innych żołądkowych dolegliwości ;) Bo twardym trzeba być, nie „miętkim”.

Nic nie umacnia charakteru bardziej, niż trening w chamskich warunkach :D szarobura pogoda, błota po kostki, topniejący śnieg, przez 3/4 trasy deszcz, a na koniec... wisienka na torcie :D 3 spektakularne kurtyny wodne w wykonaniu "kulturalnych" kierowców :] zmoczona od stóp po same uszy, ale z uśmiechem na twarzy :) i niech mi ktoś powie, że bieganie jest nudne! :D:D

czwartek, 13 grudnia 2012

Eudajmonia i „flow” – czyli psychologiczny aspekt biegania


Zastanawialiście się kiedyś nad psychologiczną funkcją uprawiania sportu? Na co dzień trenujemy, startujemy w zawodach, dążymy do samorealizacji. Rozwijamy swój potencjał, który ma ogromny wpływ na jakość naszego życia oraz cele, jakie sobie wyznaczamy. Jednym słowem – dążymy do szczęścia i pewnego rodzaju harmonii.

W psychologii sportu ten stan określa się jako eudajmonia i dotyczy on raczej tożsamości moralnej, niż przyjemności samej w sobie.
Ile razy podczas zawodów zdarzyło się Wam pomóc współzawodnikowi? Wyobraźmy sobie letnią porę i żar lejący się z nieba, który utrudnia bieg. Dostrzegasz na trasie osobę, która z odwodnienia nie daje rady biec. Nie zostawiasz jej na pastwę losu. Pomagasz bądź sprowadzasz pomoc. Zdarzają się także przypadki, w których zawodnik rezygnuje z biegu żeby pomóc słabnącemu. Taka postawa powinna być dodatkowo nagradzana. Ale najlepszą nagrodą jest poczucie, że robisz coś dla kogoś. Satysfakcja i spełnienie moralne ma w tym momencie największe znaczenie.
Według uczonych (Sage, Kavussanu) okazywanie troski, zachowania fair play, uprzejmość, to podstawowe wskaźniki poczucia eudajmonii. I większość z nas (mam nadzieję, że znaczna większość) właśnie tych „zasad” się trzyma. Pomagamy słabszym, dopingujemy na trasie, nie podstawiamy nogi innym zawodnikom, nie kopiemy (pomijam moment startu, w którym nie raz dostałam z łokcia lub z buta), nie skracamy trasy, a na mecie serdecznie sobie gratulujemy. Tworzymy życzliwą atmosferę i mamy poczucie, że robimy coś dobrego nie tylko dla siebie, ale i dla innych startujących. W ten sposób angażujemy się w sport i zdobywamy nowe doświadczenia. Z eudajmonii bardzo często wynika „flow” – stan zaabsorbowania, głębokiego zaangażowania w pasję. To oczywiste, że skoro czujemy satysfakcję i zadowolenie podczas biegania, chcemy być lepsi. Wchodzimy głębiej w temat i nagle sport staje się całym naszym życiem.
Intensywność stanu „flow” zależy od dziedziny sportowej. A według badań uczonych, to właśnie wśród biegaczy ten stan jest najwyższy. Zwłaszcza wśród maratończyków. Podczas ciężkich chwil na trasie przeżywamy różne stany emocjonalne. Jesteśmy w stanie użyć wielu strategii mentalnych, które pozwolą nam poprawić wynik. Choćby dialog wewnętrzny, kontrola emocji, przywoływanie obrazów z wyobraźni. Zarówno silna psychika, jak i wytrwałość w dążeniu do celu są głównym atutem biegaczy. Im większa motywacja, tym intensywniejszy jest stan „flow”.
Mówiąc prościej, niezłe z nas twardziele ;) Też tak myślicie?

wtorek, 11 grudnia 2012

Drogie Panie - PIERŚ DO PRZODU!!!! ;)

Większość z nas biega nie tylko dla poprawy kondycji ale również dla lepszego wyglądu. I owszem, efekty widać gołym okiem. Nie wiem jak to wygląda u panów, bo niestety, albo i stety :) nie posiadam męskiego ciała. Ale obserwując ich wysportowane sylwetki nie powinni narzekać na nierównomierne chudnięcie. A my kobiety... no chyba możemy sobie troszkę ponarzekać :) Ja wiem, że nie wszystkim da się dogodzić. Dotyczy to każdej dziedziny życia. Ale w tym przypadku myślę, że będziemy jednogłośne. Bo niby dlaczego w pierwszej kolejności drastycznie maleje nam biust? Nogi są zgrabniejsze, brzuszek płaski, pupa owszem fajnie się ujędrnia, nabiera lepszych kształtów, ale nie „spada” tak mocno, jak nasze kochane „płuca”! Zaczęto już nawet żartować, że pączki w tłusty czwartek zajadamy z myślą „żeby tylko w cycki poszło!”. I gdzie tu jest sprawiedliwość?! Ja wiem, że budowa, że tkanka tłuszczowa... Ale dlaczego akurat „ta” część ciała cierpi najbardziej?!
Podpytałam wiele kobiet, które trenują, co je zadowala w sylwetce, a co nie. Każda (jak jeden mąż!) uznała, że nie wiedzą, gdzie podział się ich biust. Kilka pań nawet zrezygnowało z biegania, żeby go odzyskać, bo czuły się mało kobieco.
Faktycznie, jak się przyjrzymy olimpijskim biegaczkom, to mało która ma się czym pochwalić... Od jednej pani usłyszałam: „A te panie ze „Słonecznego patrolu” też biegały tyle po plaży, a biusty miały ogromne”. No tak, wręcz  przyklejone mocno, żeby nie odpadły przypadkiem... powinnam to pominąć :) Ale wśród amatorek sportu padają stwierdzenia, że wolą mieć parę kilo więcej i czuć się kobieco, mimo że polubiły bieganie. I jak to ogarnąć? Dla niektórych kobiet to jest naprawdę problem. Wydawałoby się, że błahy, choć mający spory wpływ na naszą babską psychikę. Choć PODOBNO legenda głosi, że gdzieś za siedmioma górami, za siedmioma rzekami istnieje mały odsetek kobiet, których ten problem nie dotyczy. Prawdopodobnie zawarły pakt z diabłem ;)
Pojawił się zatem niewielki, choć zdecydowanie niepożądany minus biegania. I tu apel do panów: licząc na słowa otuchy, może zdradzicie nam z jakimi „problemami” borykacie się właśnie przez intensywne treningi? Nie powinnam pytać czy Wam też coś maleje... Ale może się okaże, że nie jesteśmy samotne w tym cierpieniu JJJ

sobota, 8 grudnia 2012

kłopoty na trasie


Po męczącym dniu w pracy wychodzę na trening. Oczywiście z założeniem, że w ten sposób rozładuję stres i dodam sobie energii na resztę dnia. Czy na pewno? Okazuje się, że niekoniecznie... Nie raz zdarzyło się, że wróciłam z treningu bardziej sfrustrowana i zniechęcona. Przyczyna tego stanu jest bardzo trywialna: brak kultury na drodze! Lub jak kto woli, zwyczajny ludzki egoizm. Prosty przykład: biegnę ścieżką pieszo-rowerową. Pasy są wyraźnie oddzielone grubą, ciągłą, białą linią. Gdyby ktoś jednak tej linii nie zauważył, dodatkowo na ścieżce rowerowej namalowano poziome oznakowania. Wydawałoby się, że to ułatwi swobodne poruszanie się. I tu Was zaskoczę! Okazało się, że to wcale nie jest takie oczywiste, jak być powinno.
Biegnę sobie spokojnie, wsłuchując się w rytm muzyki. W pewnym momencie na „mojej” ścieżce  dostrzegam rowerzystę z wrogim wyrazem twarzy. Widzę, że rusza ustami... chyba coś do mnie mówi, więc wyciągam grzecznie słuchawki z uszu. W tym samym momencie pożałowałam, że je wyciągnęłam. Wysłuchałam nieocenzurowanej litanii na temat mojej bezmyślności. (Czy na pewno mojej? J ) Wyjaśniłam panu, że ścieżka rowerowa znajduje się obok i tam mu nikt nie będzie przeszkadzał. W związku z tym usłyszałam jeszcze, że jestem bezczelna i nie szanuje starszych osób... Wolałam nie wdawać się w dyskusję. Dałam się wyprzedzić i poczłapałam dalej. Nastrój niestety pogorszył się i bieg stał się kiepską formą relaksu. Zaczęłam zastanawiać się dlaczego ludzie tak bardzo utrudniają sobie życie? Ktoś wymyśla oznaczenia, próbuje uporządkować komunikację, żeby ułatwić nam życie, a ludzie i tak to ignorują i jeszcze mają pretensje. Ciężka sprawa...
Drugim, równie uciążliwym elementem treningów są psy, a raczej ich właściciele. W końcu to ich obowiązkiem jest dopilnowanie pupila. Z doświadczenia już wiem, ze gdy na horyzoncie pojawia się pies, najbezpieczniej jest zwolnić lub przejść do marszu. Reakcje zwierząt są różne. Niektóre zaczynają biec za nami w myśl zabawy, a jeszcze inne reagują bardziej agresywnie. Aż mi się łydki spinają na widok psa warczącego w stronę moich nóg. A co gorsza właściciele nie reagują! Podczas jednego luźnego wybiegania natknęłam się na pana spacerującego z psem. Szybka ocena sytuacji: pies na smyczy, chodnik szeroki – nie powinno być kłopotów...a jednak! Właściciel luzuje smycz i pies przebiega przez całą szerokość chodnika blokując mi trasę. Zmuszona byłam ustąpić miejsca i zbiec na ulice. Nie oceniłam jednak wysokości krawężnika i dość niefortunnie wykręciłam kostkę. Trening z głowy. Miałam ochotę wysłać tego pana w kosmos, razem z psem. Na ich szczęście ból w nodze nie pozwolił mi tego uczynić. I chyba nie muszę dodawać, że ani pomocy nie było, ani słów „przepraszam”, czy chociażby zwykłego grzecznościowego „czy nic się nie stało?” Otóż stało się! Ludzki egoizm osiągnął apogeum, a moja wiara w życzliwość spadła do zera. No ale nikt nie mówił, że będzie lekko... J Was też spotykają podobne sytuacje podczas treningów? Jak sobie z nimi radzicie? 

piątek, 7 grudnia 2012

Jak radzić sobie z emocjami na trasie cz.1


To, że wysiłek fizyczny potrafi rozładować stres – wiemy. Ale jak rozładować stres podczas wysiłku? Nawet najmniejsze niepowodzenie może wywołać w nas uczucie zdenerwowania. A wtedy wszystko leci na łeb, na szyję... Masz za sobą długi okres ciężkich przygotowań. Chcesz wypaść jak najlepiej, gdy nagle przed startem dopada Cię choroba. Odpuszczasz? Zależy od samopoczucia. Adrenalina potrafi zdziałać cuda :) Na trzy tygodnie przed swoim pierwszym maratonem dopadło mnie przeziębienie. Szybko zaczęłam brać tabletki i wydawało mi się, że opanowałam sytuację. Na tydzień przed startem – angina! I nerw sięgający zenitu! Skończyło się antybiotykiem, ale biegu nie odpuściłam! Na szczęście nie czułam na trasie osłabienia... po trasie zaś odczułam je z nawiązką. Emocje opadły, adrenalina już nie trzymała na wysokich obrotach. Czułam się jak wypruty flak! Pomijam sam dystans, po którym miałam prawo być zmęczona. Okazuje się, że moje być albo nie być zależało od nastawienia psychicznego. Wszystkim rządzi głowa. Bez wyjątku! Jak sobie wmówisz, że nie dasz rady, to tak właśnie będzie! Dlatego pierwsza i najważniejsza zasada podczas jakichkolwiek niepowodzeń to: MYŚL POZYTYWNIE!!! Trzeba wyprzeć z siebie złe emocje... Nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Czasem złapie kolka, but obetrze stopę lub co gorsza, zacznie doskwierać jakiś ból. I co wtedy zrobić? Początkowo sama nie wiedziałam co robić. I okazało się, że wybierałam najbardziej zgubną drogę. Zaczynałam zastanawiać się, co boli bardziej... Czy kolano, czy kręgosłup od nierównego terenu, czy płuca, które chciałam wypluć, czy może żołądek, który również chciałam oddać... Z każdą chwilą czułam się coraz gorzej. Pojawiła się myśl, żeby zejść z trasy. W duchu wyklinałam się od najgorszych i chciało mi się wyć... Typowa ściana biegacza...nie umiałam już dalej walczyć! W tym samym momencie do wewnętrznego dialogu włączył się drugi głos, który mówił „Ty i rezygnacja? Nie ma mowy! Zobacz jak daleko zaszłaś!!!” Zaczęłam powtarzać sobie w głowie „Dam radę”, jak mantrę. Tylko 2 słowa – krzyczałam je do siebie, aż w nie uwierzyłam i biegłam dalej. Po kilku kilometrach zorientowałam się, że nic mnie już nie boli. Ból został wyparty, a na twarzy znów pojawił się uśmiech ;) Zadowolona dobiegłam do mety... zwyciężyłam! Z własnymi słabościami i emocjami – najcięższymi przeciwnikami.
Jaki z tego wniosek? Nie wolno pogłębiać negatywnych myśli. One ściągają na siebie kolejne i zapędzają w kozi róg. Rodzi to ogromny stres. Poczucie, że nie osiągnęło się zamierzonego celu budzi rozgoryczenie i zrezygnowanie.
Wszystko siedzi w naszej głowie!
I tylko od nas zależy, po której stronie się znajdziemy.

środa, 5 grudnia 2012


poranna kawa ;)

Uwielbiam taką pogodę... śnieg (a raczej jego namiastka), słońce i poranny trening staje się o wiele przyjemniejszy :) Nawet kawa lepiej smakuje! Z tego kubka chyba najbardziej :) do dziś pamiętam ile wysiłku kosztował mnie cross na naszej "Ance", a poza medalem, kubek jest cenną pamiątką, który przypomina o chwilach zwątpienia, walce z własnymi słabościami, aż w końcu o osobistym zwycięstwie :)



Nie odkryję Ameryki twierdząc, że kofeina jest substancją poprawiającą kondycję zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Ale może uda mi się Was zaskoczyć na temat zielonych ziaren kawy? Jest to odmiana bogata w polifenole – naturalny składnik o szerokim zakresie działania:

  • Ekstrakt z zielonej kawy przede wszystkim posiada właściwości antyoksydacyjne, które zapobiegają starzeniu się.
  • Dodatkowo bierze udział w przemianie materii regulując przy tym poziom cukru we krwi, co jest istotne dla diabetyków.

  • Polifenole obniżają przyswajalność tłuszczów, co powoduje ograniczenie produkcji szkodliwego cholesterolu (LDL).
  • Stymuluje produkcję hormonów kortyzonu (hormon stresu) i adrenaliny.
  • Opóźnia pojawianie się zmęczenia mięśniowego, a co za tym idzie, zwiększa wytrzymałość.
Dla tych, którzy właśnie popijają ten cenny napój - SMACZNEGO :)

wtorek, 4 grudnia 2012

A tak to się zaczęło! :)


Pamiętacie swój pierwszy raz, kiedy poszliście biegać? Tak sami z siebie? Bo ja chyba nie do końca... czy było ciężko? Tego też nie pamiętam. Gdzieś w okolicach klasy maturalnej, kiedy jak wiadomo pilni uczniowie mają mnóstwo nauki, w ramach przerw między wkuwaniem, zaczęłam robić krótkie i spokojne przebieżki wokół osiedla. Tak zwane wietrzenie umysłu J I chyba coś mnie wtedy ruszyło, choć wtedy nie wiedziałam jeszcze co. Nagle bieg stał się łatwiejszy i przyjemniejszy niż w szkole. Nikt mi nie narzucał tempa. Mogłam biec sama dla siebie, wyznaczając swoje własne tempo.
Nikt mnie nie gonił ze stoperem i nie krzyczał, że stać mnie na więcej. Owszem było mnie stać na więcej, ale pod warunkiem, że widziałam w tym cel, a nie zwyczajną ocenę w dzienniku.
Cel został odnaleziony. Zaczęłam truchtać w ramach odpoczynku od nauki. Początkowo były to spontaniczne zrywy. Po maturze przyszły wakacje i bieganie poszło w niepamięć. Później przyszedł czas na studia i męczące sesje. Bieganie znów zaczęło przynosić ukojenie dla mojej głowy. Jednak w dalszym ciągu nie było to nic systematycznego, ani tym bardziej wyczynowego.
Przełomem okazał się dzień, w którym wyjątkowo roznosiła mnie energia. Pamiętam, że była to słoneczna, marcowa niedziela, podczas której jak zwykle poszłam pobiegać. Zazwyczaj były to krótkie trasy około 5 km. Zresztą nigdy nie liczyłam odległości, ponieważ nie były one dla mnie istotne. W tym przełomowym dniu postanowiłam zwiększyć trasę. Nie chciałam wracać jeszcze do domu i postanowiłam sprawdzić, co jest za zakrętem, przed którym zawsze zawracałam. Okazało się, że dalej też jest droga. I to jaka! Ścieżka rowerowa biegnąca wzdłuż obwodnicy. Przebiegłam do samego końca i wcale nie czułam zmęczenia. Tym razem byłam ciekawa ile kilometrów udało mi się pokonać. W Internecie znalazłam mapkę, na której mogłam obliczyć odległości w terenie. Wyszło 10 km. Zaskoczenie było duże. Zaczęłam biegać regularnie i tak machina ruszyła.
Przez cały okres, od kiedy zaczęłam biegać poznałam na tyle swój organizm, że zaczęłam się z nim nieźle dogadywać. W nagrodę odpowiada mi pięknymi efektami. Przez rok czasu zmieniłam się nie do poznania. Z szarej zakompleksionej myszki stałam się pewną siebie i świadomą własnych możliwości kobietą o silnej psychice. Część osób krzyczy za mną, że jestem uparta jak osioł z tym bieganiem. Ja to nazywam wytrwałością i bycie konsekwentną. Inni podziwiają i trzymają kciuki. Podejścia ludzi są różne, ale najważniejsze jest moje własne. W końcu czuję, że się spełniam i jestem szczęśliwa. Robię to, co kocham i mimo wielu ciężkich chwil nie poddaję się.