Pamiętacie swój pierwszy raz, kiedy poszliście biegać? Tak sami z siebie?
Bo ja chyba nie do końca... czy było ciężko? Tego też nie pamiętam. Gdzieś w
okolicach klasy maturalnej, kiedy jak wiadomo pilni uczniowie mają mnóstwo
nauki, w ramach przerw między wkuwaniem, zaczęłam robić krótkie i spokojne
przebieżki wokół osiedla. Tak zwane wietrzenie umysłu J I chyba coś mnie wtedy
ruszyło, choć wtedy nie wiedziałam jeszcze co. Nagle bieg stał się łatwiejszy i
przyjemniejszy niż w szkole. Nikt mi nie narzucał tempa. Mogłam biec sama dla
siebie, wyznaczając swoje własne tempo.
Nikt mnie nie
gonił ze stoperem i nie krzyczał, że stać mnie na więcej. Owszem było mnie stać
na więcej, ale pod warunkiem, że widziałam w tym cel, a nie zwyczajną ocenę w
dzienniku.
Cel został
odnaleziony. Zaczęłam truchtać w ramach odpoczynku od nauki. Początkowo były to
spontaniczne zrywy. Po maturze przyszły wakacje i bieganie poszło w niepamięć.
Później przyszedł czas na studia i męczące sesje. Bieganie znów zaczęło
przynosić ukojenie dla mojej głowy. Jednak w dalszym ciągu nie było to nic
systematycznego, ani tym bardziej wyczynowego.
Przełomem okazał
się dzień, w którym wyjątkowo roznosiła mnie energia. Pamiętam, że była to
słoneczna, marcowa niedziela, podczas której jak zwykle poszłam pobiegać.
Zazwyczaj były to krótkie trasy około 5 km . Zresztą nigdy nie liczyłam odległości,
ponieważ nie były one dla mnie istotne. W tym przełomowym dniu postanowiłam
zwiększyć trasę. Nie chciałam wracać jeszcze do domu i postanowiłam sprawdzić,
co jest za zakrętem, przed którym zawsze zawracałam. Okazało się, że dalej też
jest droga. I to jaka! Ścieżka rowerowa biegnąca wzdłuż obwodnicy. Przebiegłam
do samego końca i wcale nie czułam zmęczenia. Tym razem byłam ciekawa ile
kilometrów udało mi się pokonać. W Internecie znalazłam mapkę, na której mogłam
obliczyć odległości w terenie. Wyszło 10 km . Zaskoczenie było duże. Zaczęłam biegać regularnie
i tak machina ruszyła.
Przez cały okres,
od kiedy zaczęłam biegać poznałam na tyle swój organizm, że zaczęłam się z nim nieźle
dogadywać. W nagrodę odpowiada mi pięknymi efektami. Przez rok czasu zmieniłam
się nie do poznania. Z szarej zakompleksionej myszki stałam się pewną siebie i
świadomą własnych możliwości kobietą o silnej psychice. Część osób krzyczy za
mną, że jestem uparta jak osioł z tym bieganiem. Ja to nazywam wytrwałością i
bycie konsekwentną. Inni podziwiają i trzymają kciuki. Podejścia ludzi są
różne, ale najważniejsze jest moje własne. W końcu czuję, że się spełniam i
jestem szczęśliwa. Robię to, co kocham i mimo wielu ciężkich chwil nie poddaję
się.
Super napisane ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy z Wojciechem!
dzięki :) buziaki dla Wojtusia!
OdpowiedzUsuńAnia Ania Ania !!!
OdpowiedzUsuń