Ile razy słyszeliście: „sport to zdrowie”? Często wypowiadane z przekąsem
i lekkim rozżaleniem. Część osób stwierdzi, że sport ma się do zdrowia jak
piernik do wiatraka. Inni, że jest w tym sporo racji. O co więc tak naprawdę w
tym chodzi? Obserwując środowisko sportowe zaczynam rozumieć sens tych słów.
Dopóki ćwiczymy w ramach relaksu, dla zwyczajnego rozruszania kości, jest
wszystko ok. Poprawiamy kondycję, elastyczność ciała, samopoczucie i miło
spędzamy czas. Organizm wytwarza endorfiny, czujemy się szczęśliwi, a dzięki
temu zdrowsi. Nie narzekamy, że w kościach nas łamie, że w plecach strzyka, a
do tego mamy więcej energii. I tu kończy się bajka o prozdrowotnych
właściwościach sportu. Zaczyna się natomiast prawdziwa przygoda, w której
bohaterami są ci, którym oprócz energii potrzebna do życia jest jeszcze
adrenalina. Są to zapaleńcy, którzy poświęcają się w pełni swojej pasji. W
związku z tym narażają zdrowie. Nierzadko z tragicznym skutkiem. Zaczynają się
kontuzje, przeciążenia, depresje, a czasem niestety także i śmierć. Dla
jasności – nie mam na myśli śmierci w wyniku wypadku losowego. Kontuzje czy
depresję możemy wyleczyć. Wystarczy dotrzeć do odpowiednich specjalistów i
zacząć dbać o nasz organizm. Zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym.
Życia niestety nikt nam nie przywróci... Nie pisze tego, żeby kogoś zniechęcać.
Wręcz przeciwnie! Chcę zachęcić każdego, żeby zaczął słuchać swojego organizmu.
Znam osoby, które nie słuchały. W efekcie wychodząc na trening, okazywało się,
że był to ich ostatni. Ile razy słyszeliście informacje: młody sportowiec zmarł
podczas wysiłku. Przyczyna: zawał serca. Niemożliwe? Bardzo możliwe! W rubryce
„przyczyna zgonu” dopisałabym jeszcze: naiwna wiara w przesłanie: młodość =
wieczność. Pewnie za chwilę posypią się na mnie gromy, ale taka jest prawda!
Choć bardzo bolesna. Ludzie nie badają się, bo nie mają świadomości, że
powinni. Zwłaszcza kardiologicznie. Niewykryta wada serca może prowadzić do
tragicznych skutków. Forsując organizm przy ekstremalnym wysiłku jesteśmy jak
tykająca bomba. O ile starsza osoba jest w stanie przechodzić kilka zawałów, o
tyle młody sportowiec już nie. Serce ściska „raz, a porządnie”. Jest to chwila,
dosłownie ułamek sekundy... Inną sprawą jest świadomość istniejącej choroby
serca i skuteczne lekceważenie jej. Trenowanie z myślą, że nic mi nie jest i
nie odczuwam dolegliwości jest bardzo ryzykowne.
Pamiętam jak dziś, rozmowę z kolegą. Staliśmy zadowoleni z ukończonego
crossu. Czekając w kolejce po żarełko zaczęliśmy rozmawiać o dolegliwościach
zdrowotnych. Wtedy przyznał mi się, że ma wadę serca. Leczy się klinicznie, ale
czuje się dobrze. Nie widział powodu, dla którego musiałby zrezygnować ze
sportu. Był bardzo aktywny: maratony, góry, siłownia, kąpiele z morsami.
Prawdziwy pasjonat, który zarażał wszystkich wokół. Mnie też. To on mnie zabrał
na pierwsze zawody i pokazał jakie to fajne. Od niego zaczęła się moja przygoda
z bieganiem. Pewnego dnia wyszedł na trening i z niego nie wrócił. Zawał serca
podczas biegania. Długo nie umiałam sobie z tym poradzić. Dzień wcześniej z nim
rozmawiałam na siłowni. Planowaliśmy kolejne starty. Nic nie wskazywało na to,
że coś jest nie tak. Chłop jak dąb! Okaz
zdrowia, który był tylko pozornie zdrowy. Wiek? 31 lat. Minęły 3 miesiące i
jestem świadkiem kolejnego zgonu podczas wysiłku. Tragedia. Przyczyna: zawał...
wiek: 35 lat. I właśnie w takich sytuacjach słyszymy ironiczne „sport to
zdrowie”.
Dlatego
postanowiłam rozprawić się z tym tematem przynajmniej w minimalnym stopniu. Nie
namawiam nikogo do obsesyjnego poszukiwana objawów chorób. Nie popadajmy ze
skrajności w skrajność. Hipochondrykom mówię zdecydowanie NIE! Ale zbadajmy się
raz, a konkretnie. Żeby mieć pewność, że jesteśmy sprawni. Słuchajmy tego, co
mówi nam organizm i dbajmy o siebie. Lekceważenie dolegliwości i zagłuszanie
ich myślą, że jestem młody i nic mi nie będzie jest nieodpowiedzialne. Chcąc
trenować wyczynowo róbmy to z głową! Życie przecież jest takie piękne... tyle
treningów przed nami :) w słońcu, na leśnych kolorowych ścieżkach, rześkim
powietrzu... tym pozytywnym akcentem zakończę swój wywód, żeby Was nie zanudzić
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz