niedziela, 27 kwietnia 2014

"To ostatnia niedziela... dziś rozstaniemy się"

Taki prezent sobie sprawiłam dziś  A co!

Przede mną morderczy trening na basenie... już na samą myśl, chce się śpiewać "To ostatnia niedziela..."  Ostatnim razem trener poczęstował mnie wodnym hardcorem, a dziś... oszalał jeszcze bardziej  będzie zatem walka o przetrwanie! Musiałam sięgnąć po coś skuteczniejszego, co będzie mnie trzymało przy życiu i nie pozwoli poddać się i pójść na dno  

Książka Beaty Sadowskiej będzie dziś celem i nagrodą  Muszę przetrwać, by móc później wywalić kopytka do góry, napić się kawusi i zanurzyć się, tym razem już nie w wodzie, a w lekturze  

Miłej niedzieli... i mam nadzieję, że do zobaczenia!   

piątek, 25 kwietnia 2014

Śnięta ryba... :D

Biegałam!!!!!! BIEGAŁAM!!! B I E G A Ł A M ! ! ! ! !

Beztrosko, bez bólu, przed siebie, z uśmiechem na twarzy i nawet słońce świeciło!!! 
....a później zadzwonił budzik i trzeba było biegiem powrócić do rzeczywistości  Trochę już rozpędzona dotarłam na rehabilitację i na widok mojej koszulki słyszę: "Witamy panią z katorżnika, też tam biegłem!"
OOOoooooo... a to Ci numer  to, że Pan rehabilitant biegał, to wiedziałam, bo już ten temat przerobiliśmy, ale że katorżnik? Pan wydaje się być bardzo spokojny, stąd moje zdziwienie (pozytywne oczywiście!) 
A wiadomo, że biegacz biegacza zrozumie  i jego bolączki związane z kontuzją również 
Po zabiegach czas na basen! Trening ciężki... choć początek zapowiadał się na lajcik  Śmichy chichy, kraul w formie nonszalanckiej (nie pytajcie, jak to wygląda, bo to wie tylko trenejro  ja siebie nie widzę w wodzie :P) i po luźnej rozgrzewce przyszedł czas na... MASAKRĘ!!!
Pływanie z jak najmniejszą ilością oddechów... i nagle człowiek czuję każdy kawałek ciała, który zaraz wybuchnie z braku tlenu!
Naprawdę nie miałam już sił i nawet próbowałam przekonać trenera, że NIE MAM SIŁ! Ale on takich słów nie rozumie, jakby istniała taka autoblokada, która nie dopuszcza pewnych słów do jego uszu I kiedy ja mówię, że już nie mogę, nie dam rady, on odlicza 5 sekund do startu...no i nie ma, że boli. Trzeba płynąć!
Kolejna seria mnie zabija i od nowa próbuję wytłumaczyć trenerowi, że JA MÓWIĘ STOP! I co słyszę?
"Przygotuj się, za 5 sekund kolejna seria!"


Odgrażanie się, że poskarżę się mamie i że bezczelnie zaraz mu się tu rozpłaczę też nie pomogło...co za nieczuły mężczyzna!!!
Błagalnym tonem mówię, że DYNIA MNIE RYPIE!!!! Tlenu mi brakuje! A co na to trener?
"Coooo? Nie słyszę! Za 10 sekund kolejna seria"
Właśnie tą znieczulicą pokazał mi, że dam radę  Nie reagował na moje marudzenie, a ja musiałam płynąć... Owszem, mogłam wyjść z basenu i odpuścić, ale nie o to chodzi, by się poddawać. A Trener jest świetnym motywatorem i jak nie kijem, to marchewką będzie kusił 
Kiedy usłyszałam, że mogę wyjść z basenu, przez ułamek sekundy byłam szczęśliwa ale  tylko przez niewielki ułamek, bo widząc, w którą stronę zmierza trener, wiedziałam co mnie czeka  Skoki do wody i 50m lecę z ograniczonym oddechem...
Byłam naprawdę słaba, jak dętka i miałam wrażenie, że jak wskoczę do wody, to z niej nie wypłynę! No i znów się targujemy "Jak przepłyniesz to w 57 sekund to możesz iść do domu. Jak nie dasz rady, to lecisz kolejne serie..."
Zła wiadomość jest taka, że nie dałam rady wykonać tego w 57 sekund...puchłam, odpuszczałam i zwalniałam... dobra jest taka, że mimo ogromnego zmęczenia i (w moim mniemaniu) skrajnego wyczerpania zaliczyłam zadanie w 58 sekund z groszami... to i tak dobry wynik! 
Zdecydowanie trenerowi należy się medal za cierpliwość i podejście do mnie 
Nie wiem tylko jak wytrzymam 8h w pracy, bo w tym momencie nie mam sił, by utrzymać oczy w pozycji otwartej o_o
P.S.
Raz trener zareagował na moją niemoc...
"Shit happens!"  - i właśnie za to go lubię 

środa, 23 kwietnia 2014

Powrót na salkę do chłopaków :)

Ależ mi brakowało takiego wysiłku!!! 

Wczorajszy crossfit, za którym bardzo tęskniłam, odczułam dziś w basenie  W dalszym ciągu nie mogę skakać, fikać, brykać, latać... za to pompki trzaskać, brzuszek rzeźbić, a i owszem! MOGĘ!  
Wyłamałam się zatem z grupy, schowałam w kącik i leciałam seryjki: 50 brzuchów, 10 pompek, 30 przysiadów i 5 razy sturlać się na kółeczku  i takich 10 serii, co jak sobie policzymy, daje całkiem imponujace liczby 500 brzuchów, 100 pompek, 300 przysiadów, 50 turlanek  i dziś moje ciało czuje, że żyje!  Aczkolwiek na obecną chwilę popadło w agonię 

Po dość krótkim śnie, trzeba było otworzyć oczy i przemieścić się z łóżka domowego na łóżko rehabilitacyjne, gdzie dokończyłam mój sen  lasery, prądy i moje ulubione mizianie-gilanie po stópce ultradźwiękami 

Po takiej pobudce przyszedł czas na basen! Dawno mnie tam nie było jakieś 16h  myślę, że ratownicy zdążyli się przez ten czas za mną stęsknić. Czasami mam wrażenie, że jak wchodzę na basen i mnie widzą, to myślą sobie "o matko, znowu ona..."  niestety jeszcze muszą jakoś ze mną wytrzymać 

Po basenie odpływam z kawusią i mam nadzieję, że Wy również aktywnie zaczęliście dzień 

środa, 16 kwietnia 2014

Leczenia kontuzji ciąg dalszy...

Leczenia kontuzji ciąg dalszy... RUNDA 3!!! 

Korzystając z okazji, że wczoraj poczestowałam się dodatkowym dniem urlopu :P postanowiłam go spędzić... w trasie :D jakby mi było mało podróży przez weekend :D 

Wyruszyłam więc do Centrum Medycyny Specjalistycznej w Chorzowie, gdzie specjaliści od
medycyny sportowej dumali w skupieniu nad moją upierdliwą pietaszką. Powyginali mnie, popukali w odpowiednie punkty, pomazali długopisem, pomierzyli i w końcu konkretną diagnozę postawili! 


"Pani Aniu proszę wstać, stanąć na palcach, na piętach, znów na palcach..." jakby trzeba było to i na rzęsach bym stanęła :D W sumie to już staję, żeby tylko pozbyć się kontuzji... Na szczęście, dzięki pewnej dobrej duszy, trafiłam do dobrego specjalisty, który po dokładnych oględzinach, ogłosił werdykt :D 


Z jednej strony optymistyczny, a z drugiej już trochę mniej...  Ta lepsza wersja diagnozy jest taka, że to początkowe stadium tego stanu... a stan spowodowany jest... różnicą w długości kończyn dolnych, zwanych potocznie nogami :D 

Mówiąc wprost... jestem krzywulcem!!!!!! :D Kilka drobnych milimietrów różnicy wywołało takie zamieszanie... Na pierwszy rzut oka to przecież niewiele. Jednak różnica jest wystarczająca, by cała biomechanika uległa drobnym zmianom. 

Skąd taka zmiana?

"Pani Aniu... organizm się starzeje, do tego dochodzi codzienność, to jak siedzimy, stoimy, wykrzywiamy się i nasza postawa ulega drobnych zaburzeniom. Przy tak intensywnych treningach zaczęło być to przeszkodą. Pewnie jakby siedziała Pani na kanapie przed tv, to nie byłoby kłopotu, bo organizm nie odczułby tej różnicy. Ale uprawia Pani intensywnie sport i niestety, ale ta różnica jest znacząca dla Pani, co z resztą Pani sama czuje..."

Trudno się nie zgodzić... ale, że starość? :P hehehe no cóż... wiecznie młoda nie będę! :P 

Dlaczego oberwało akurat rozcięgno podeszwowe? 

W związku ze zmianą biomechaniki organizmu, moja stopa zaczęła inaczej pracować. W momencie, kiedy zmieniłam buty do biegania na "zimowe" zaczęły się kłopoty... najpierw ból w achillesie, a następnie w pięcie. Były dla mnie zwyczajnie za sztywne...

A trener mówił:

"Prawdziwy biegacz zakłada zimą pług, a nie buty" 

Że też cholera nie posłuchałam... :D Do tego zwiększona intensywność treningów i rozcięgno uległo sporemu przeciążeniu. Nie wystarczy jednak rozmasowanie i rozciąganie. 

Przede wszystkim należy teraz wyrównać to, co jest krzywe. Zmienić układ stopy, by rozcięgo było odciążone i oczywiście przetrwać kolejny czas bez biegania... to już nie zrobiło na mnie wrażenia. Modliłam się tylko, żeby mi lekarz nie zabronił basenu. Pokręcił nosem, ale widząc mój błagalny wzrok - zgodził się :D 

YEEEEAAAAAAAH!!!!!!!!! :D

Całe szczęście bo przed wizytą zdążyłam zaliczyć 1,7 km na basenie :P 

Teraz czekają mnie codzienne wizyty na rehabilitacji... prądy, lasery i inne cuda na kiju :D Mam nadzieję, że tym razem się uda! 

wtorek, 1 kwietnia 2014

Przychodzi baba do lekarza...a tu Prima Aprilis! Tyle, że w innym wydaniu :)

Ból pięty nie daje za wygraną, ja również... czas stoczyć walkę z kontuzją! Ja i lekarze kontra "uzbrojona" pięta...

Runda 1:

Udaję się na rentgen, który na szczęście wykluczył ostrogę piętową. Pierwszy pozytyw! Moja stopa jest normalna :D w przeciwieństwie do mnie :D To nie zmienia faktu, że szukamy dalej... ból zadomowił się na dobre, czuje się, jak u siebie... z fizjoterapeutą węszyliśmy wokół rozcięgna podeszwowego, jednak wszelkie zabiegi, terapia manualna nie przynosiły efektów. Zatem działam dalej! 



Runda 2:

Umawiam się na wizytę do chirurga/lekarza medycyny sportowej. O dziwo... bez problemu otrzymuję termin na następny dzień. I to w NFZ! Tak, naszym kochanym Funduszu! Pod warunkiem, że na skierowaniu będzie dopisek "PILNE!!!" Taki też widniał, bo sprawa przecież pilna. Przynajmniej w moim mniemaniu ;) Ten dzień nastał właśnie dziś. Pełna optymizmu wchodzę i rozglądam się po korytarzu... nie ma kolejek? No, jak ładnie :) Pani w rejestracji, bardzo uprzejma, pokierowała mnie pod gabinet, gdzie miejsca też długo nie zagrzałam, bo za chwilę już byłam wezwana na wizytę. Jakieś nie do wiary :D Siadam grzecznie na krzesełku i po przywitaniu się z panem doktorem, przechodzimy do konkretów. Po wyrzuceniu z siebie najistotniejszych faktów pan doktor potwierdził diagnozę. Rozcięgno podeszwowe wokół którego węszyliśmy z moim fizjoterapeutą. 
- A dlaczego na skierowaniu jest podkreślone, że "PILNE"??
- Bo ja panie doktorze mam mało czasu, żeby się z tego wylizać... gdyby się dało... może jest jakaś metoda na szybkie wyjście z sytuacji?
- Zrobimy 2 zastrzyki w piętę.
- Ale jak to?
- No tak. 2 zastrzyki, po których ból powinien ustąpić i wróci pani do formy.
- Tak od razu? I nic więcej nie trzeba robić?

- A co by jeszcze pani chciała robić?
- No nie wiem... tyle się męczyłam z tym, a tu nagle 2 zastrzyki i po sprawie...
- Proszę iść zakupić lek i wrócić z nim za chwilę.

No i poszłam, a raczej pofrunęłam, jak na skrzydłach do najbliższej apteki i wykupiłam przepisany lek. Wracam z nim i byłam pewna, że mam go zostawić i zwyczajnie umówić następną wizytę, tym razem już w celu przeprowadzenia zabiegu. Stoję grzecznie pod wskazanymi drzwiami, czekam i uśmiecham się na widok pana doktora. Wziął ode mnie lek i zaprosił na kozetkę. W tym momencie mój uśmiech znika...

- Ale jak to??? Teraz? Już? W TYM momencie????
- A na co chce pani czekać?
- Ale panie doktorze, ja nawet nie przygotowałam się psychicznie!
- A po co?
- A będzie bolało?
- Oczywiście, że będzie!

Kładę się niepewnie na kozetce i w myślach krzyczę JA CHCĘ DO MAMY!!!!!!! Głupio mi było panikować, więc udawałam twardą. Do czasu, aż zobaczyłam igłę zbliżającą się do pięty. Zrobiłam się sztywna, jak kłoda i czując, jak rozlewa się we mnie to "cudowne" lekarstwo, noga sztywniała jeszcze bardziej. Nieprzyjemne uczucie... Ale dało się wytrzymać. 
Po wszystkim pan doktor z uśmiechem na twarzy pyta:

- I co? Dało się przeżyć?
- Dało...
- Coś takie zdławiony ma pani głosik...
- No... bo ja się panicznie boję igieł.
- Tym lepiej, że ma pani już z głowy pierwszą serię. Zapraszam za tydzień na powtórkę.

Tym sposobem pięta oberwała dziś solidnie w czambo :D Została zaatakowana z grubej rury, a raczej igły :P Nawet ja się nie spodziewałam takiego obrotu spraw... Taki jej zrobiłam Prima Aprilis!!! Ha :D 

Momentami myślałam, że pan doktor robi sobie ze mnie żarty i bawi się w Prima Aprilis, ale jakby wyczuł moją desperację i stanął murem po mojej stronie w tej walce. Konkretnie i bez ceregieli! Tak, jak lubię :)  

Teraz czekamy, aż wszystko zacznie działać :) Póki co boli... i to tak, że mój słownik ograniczył się do wyrażeń, których cenzura by nie przepuściła... no cóż... jeśli ma pomóc, to muszę być twarda!

Uuufff... oby poskutkowało!