Nie wiem jak wy, ale
ja poczułam dziś w płucach wiosnę :D wróciłam po pracy, jak zwykle śpiąca i
zmęczona (stan zmęczeniowy nie odpuszcza, choć jest lepiej) i przeszło mi przez
myśl, żeby położyć się spać... nim zdążyłam to uczynić zaczęłam rozmowę z koleżanką
z redkacji i nie wiedząc kiedy zaczęłyśmy ustalać plan treningowy na dzisiejszy
wieczór :D Koleżanka miała w planie trening szybkościowy... obiecałam więc, że
zmuszę się chociaż do interwałów, byleby przyspieszyć choć trochę tempo
biegu... wyszłam z prawie śpiącymi oczami i zaczęłam lunatykowanie :P ale
wystarczył 1 km by się rozbudzić i nabrać wigoru! Oczy się otworzyły i
postanowiłam zrobić 10 km interwałów. Tylko że moje nogi kompletnie przestały
mnie słuchać! Nie liczyły się z moim zdaniem i biegły własnym tempem...
szybszym niż ja! Nabrały takiej prędkości, że aż mp3 się rozładowała z wrażenia
:D skoro brakło muzyki, żeby się nie zanudzić, zaczęłam ścigać się z
samochodami :D Lędziny w godzinach popołudniowych to idealne miejsce na wyścigi
:P auta suną się w korku, a sfrustrowani kierowcy sapią nerwowo, bo tracą czas.
I nagle jakaś mała szarańcza zaczyna ich w tym korku wyprzedzać! hehe miałam
niezłą przewagę nad nimi :D Nogi niosły mnie dalej i szybciej i nawet nie
zauważyłam kiedy skończyła mi sie trasa...a energia aż kipi ze mnie! Szkoda
byłoby zmarnować taką chwilę :) Dowaliłam więc kolejne 6 km w dość szybkim
tempie z czego ostatnia prosta to był prawie sprint :D:D Uda aż piekły z
wysiłku, a do domu po schodach wchodziłam prawie na czworaka :D Sponiewierałam
się jak nigdy! I dobrze mi z tym :D uśmiech z twarzy nie schodzi :D Oczywiście
padła nieoficjalna życiówka - 16km w 1h 29min :)
środa, 27 lutego 2013
czwartek, 21 lutego 2013
jak sobie radzić ze zmęczeniem po Maratonie?
Zapraszam na portal Trening Biegacza :) Wywiad mojego autorstwa z Panią Dietetyk, której namiary znajdziecie w zakładce "Godne uwagi" - kawał konkretnej wiedzy! Cenne wskazówki dla tych, którzy przymierzają się do startu w Maratonie :) Link do artykułu poniżej:
WYWIAD Z DIETETYKIEM
WYWIAD Z DIETETYKIEM
czwartek, 14 lutego 2013
walentynkowo :)
Jak walentynki,
to tylko na trasie! – z największą miłością życia J
Kiedyś gdzieś
wyczytałam, że jeśli biegacz/biegaczka pokocha swojego partnera równie mocno,
jak swoją pasję, będzie to miłość najmocniejsza i warta wszystkiego. Jakby się
głębiej zastanowić, coś w tym jest… jako fani królowej sportu czcimy ją z
największą godnością. Nie zabiegamy o nią uparcie. Wszystko toczy się
naturalnie i bez większych utrudnień. Wychodzimy jej na spotkanie, spędzamy z
nią czas w taki sposób, na jaki mamy ochotę. Spokojnie, szybko, leniwie,
czasami ostro pod górę. Nigdy nam nie odmawia :) Przy tym wszystkim jest bardzo
wyrozumiała. Nie okazuje zazdrości, nie robi scen i afer. Godzi się na
urozmaicenia (co by nudą nie powiało) – rower, basen, narty? Ona nie boi się
konkurencji :) Jest świadoma swojej
wartości i skrupulatnie to wykorzystuje. Przyzwyczaja Cię do siebie bez
najmniejszego wysiłku. Po prostu jest przy Tobie. Czy to w smutku, radości ,
euforii, szczęściu, w złości. Daje upust emocjom nie oceniając Cię przy tym,
nie krytykując, nie chwaląc. Jest jak plaster na ranę – cichy, ale skuteczny.
Choć czasem potrafi zaskoczyć i dać klapsa dla oprzytomnienia. Najczęściej jest
to strzał kończący się kontuzją.
Oczywiście wszystko dla naszego dobra ;) Po „odbębnieniu” kary wracamy
skruszeni, pełni pokory, by na nowo cieszyć się swoją miłością. Taka powinna
być ta prawdziwa – wyrozumiała, otwarta, mądra i trwała :)
środa, 13 lutego 2013
Town of Runners
„Na bieżni nie ma
miejsca na przyjaźń. To wojna, na której trzeba walczyć!”
To słowa trenera z etiopskiego
miasteczka Bekoji. Spod jego skrzydeł „wybiegli” najlepsi. Sentayehu Eshetu daje szansę
każdemu. Bo tak naprawdę w Bekoji biegają wszyscy. Stąd tytuł najnowszego filmu
dokumentalnego – Miasteczko biegaczy ( Town of Runners). To ich sposób na
lepsze życie. Najważniejszy priorytet, który pozwala podnieść status rodziny.
Matka głównej bohaterki
została zapytana: „co jeśli córce nie powiedzie się?” Odpowiedź była prosta:
„Będzie musiała wyjść za mąż Innego wyjścia nie ma.”
Jest to dla nich tak oczywiste, że
nie przyjmują innego rozwiązania. Z tej perspektywy słowa trenera nabierają
konkretnego znaczenia. Biegacze z Bekoji mogą przyjaźnić się i być dla siebie
najlepszym oparciem. Ale tylko w życiu. Na bieżni stadionu, każdy walczy sam.
Od wyniku zależy ich przyszłość. Ciężko na to pracują nie mając tak naprawdę
gwarancji sukcesu. Tego nie da się przewidzieć. Jest to sport indywidualny, ale
bardzo dużo zależy od przeciwników. Dlatego tak ważne jest przygotowanie.
Zawodnicy jeżdżą z
trenerem na olimpiady mając nadzieję, że ktoś ich zauważy. Najczęściej są to
kluby atletyczne poszukujące dobrze zapowiadających się biegaczy. Warunki jakie
zapewniają do trenowania nie zawsze są na wysokim poziomie. Zdarza się, że
brakuje jedzenia, które jak wiadomo jest istotne dla treningu biegacza J Mimo
spartańskich warunków nikt się nie poddaje. Mają cel, który chcą osiągnąć.
Zawsze muszą mieć jednak plan B. Chłopiec zapytany o to, co będzie robić, kiedy
okaże się, że bieganie nie jest dla niego, odpowiada: „wtedy zostanę lekarzem”.
Tak właśnie wygląda ich życie.
Celowo nie opowiadam o szczegółach
filmu, żeby zachęcić Was do obejrzenia. Sama byłam ciekawa czego nowego dowiem
się o metodach treningowych. Każdy kto interesuje się lekkoatletyką zauważył,
że biegacze z Etiopii, jak i z Kenii, są w czołówce najlepszych zawodników. I
założę się, że część z Was chociaż raz zadało sobie pytanie – jak oni to
robią!?
Podczas maratonu w moim
rodzinnym mieście miałam przyjemność poznać zwycięzcę pochodzącego z Kenii. Do
dziś mamy kontakt i chętnie podpowiada co robić by dobrze przygotować się do
startu. Pomijam fakt, że wymaga on ode mnie zdecydowanie za dużo. Mimo to, rady
te dają pewien pogląd na temat jego treningu. Biega dwa razy dziennie. W sumie
robi około 30-35 km
na dzień. Przez sześć dni w tygodniu, co daje około 180 km tygodniowo. Jak dla
mnie – to istne szaleństwo! Cały czas mi powtarzał, że aby wygrać maraton muszę
tyle biegać. Tłumaczyłam mu, że bieganie traktuję jako pasję, nie zawód. Nie
udało się jednak nam dojść do porozumienia. Być może przepaść jaka istnieje
między kulturami nie pozwala pojąć pewnych rzeczy. Dla nich udział w maratonach
to ciężka praca dająca perspektywy. Dla nas to odskocznia od codzienności.
Pomijam warunki genetyczne, dzięki
którym szybciej się regenerują. Warunki klimatyczne, które są znane z ciężkich,
aczkolwiek ułatwiających starty w pozostałych środowiskach klimatycznych.
Wysiłek jaki są w stanie wytrzymać jest olbrzymi. Ich samozaparcie jest jeszcze
większe – godne podziwu i naśladowania.
Po obejrzeniu „Miasteczka
biegaczy” podziwiam ich jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że Wam także film
przypadnie do gustu.
czwartek, 7 lutego 2013
A tak zaczęło się połączenie 2 pasji - artkuł konkursowy :)
A tak zaczęła się przygoda z pisaniem :) pierwszy tekst wysłany na konkurs, dzięki któremu mogę zasilić ekipę Treningu Biegacza:
Mam na imię Ania i jestem
uzależniona od biegania. Zaczęło się bardzo niewinnie. Nie sądziłam, że nałóg
pochłonie moje życie w tak szybkim tempie. Do tego stopnia, że rodzina była
zmuszona zmienić dotychczasowe zwyczaje. Nie było łatwo, ale z uporem maniaka,
walkę wygrała moja pasja. Już nikt nie ma do mnie pretensji, że nie jadę na
Komunię kuzynki czy imieniny ciotki tylko dlatego, że w tym dniu mam
zaplanowany start w zawodach. Każdy już wie jak ważne jest dla mnie bieganie i
że nikt ani nic tego nie zmieni. Nawet kontuzja, z którą walczę od roku. Typowe
kolano biegacza, jedna z najczęstszych kontuzji – nawet to nie zniechęciło mnie
do treningów. Były oczywiście rzadsze i lżejsze, ale jednak były. A wszystko
dzięki fizjoterapii, którą prowadzi młody, ambitny rehabilitant. Co
najważniejsze również jest sportowcem, dzięki czemu rozumiał mój zapał i
niechęć do przerwania treningów. Dzięki niemu jestem w stanie biec coraz
dłuższe dystanse. Za niecały miesiąc startuję w moim pierwszym Maratonie w
Poznaniu. Do tej pory biegałam tylko w 10km biegach ulicznych, crossach
górskich (15,5km). Zaliczyłam także po raz pierwszy lokalny półmaraton, który
uświadomił mi, że stać mnie na więcej. Na metę dotarłam bez cienia zmęczenia.
Zaskoczona byłam, że trasa skończyła się szybciej niż myślałam. Przecież to
21km! Wydawało mi się, że będzie to trwało wieczność... A dziś, taki półmaraton
to jak bułka z masłem J Z perspektywy czasu wydaje się to być niemożliwe.
Biegam wyczynowo dopiero od 1,5 roku i wcale nie osiągam czasów godnych podium.
Biegnę spokojnie, ale wytrwale. 10
km w 1h, 21
km w 2h16min. Za każdym razem docieram do mety z ogromną
satysfakcją i poczuciem spełnienia.
Każdy bieg był
dla mnie ważną lekcją. Okazało się, że nawet to, jakie zakładam skarpetki ma
wpływ na jakość biegu. Do wszystkiego dochodziłam sama ucząc się na własnych
błędach. Jak obtarłam stopy, wiedziałam, że trzeba zmienić skarpety. Jak
złapała kolka i męczyła przez pół trasy, wiedziałam, żeby następnym razem nie
pić i nie jeść na krótko przed startem. To są bardzo oczywiste sytuacje dla
wprawionego sportowca. Dla nowicjusza jednak mogło to być bardziej mylące. Po
trzecim biegu, podczas którego dokuczał ból żołądka i chęć wyplucia go z
siebie, zaczęłam interesować się artykułami dla biegaczy. Zamówiłam prenumeratę
Runner’s Word, zaczęłam czytać
profesjonalne książki dla biegaczy oraz rozmawiać z innymi doświadczonymi
biegaczami. Znalazłam mnóstwo ciekawych stron w internecie poświęconych
biegaczom i tak dotarłam do strony Trening
biegacza, z którą chciałam podzielić się radością czerpaną z biegania. O
wiele przyjemniej wygląda bieg, do którego możemy się profesjonalnie
przygotować. I pomimo wątpliwości jakie niejednokrotnie każdego dopadają w
trakcie wysiłku, uważam, że warto poświęcić się dla takiego nałogu.
Zabiegana Ania J
niedziela, 3 lutego 2013
Balansowanie na granicy wytrzymałości i bólu
Manipulacja naszej psychiki może stać się drogą
do sukcesu? Być może, ale na ile możemy przechytrzyć własne myśli, by nie
ponieść klęski? Balansowanie na granicy wytrzymałości jest jak spacer po linie
nad przepaścią. Wystarczy jeden nieprzemyślany ruch i spadamy w tą przepaść na
łeb, na szyję. Żeby przejść po takiej linie wszystko musi być dograne na 100%,
a nawet na 200%. Tylko my sami jesteśmy odpowiedzialni za zwycięstwo bądź
porażkę.
Brzmi egoistycznie, ale prawda
jest taka, że… każdy sobie rzepkę sam skrobie :) Każdy trening wzmacnia Twoją
psychikę. Biegniesz w deszczu, auta jadące obok nie zwracają na Ciebie uwagi i
fundują fontannę z kałuży. Masz ochotę skopać tyłek kierowcom, ale tego nie
robisz, bo przecież ich nie dogonisz. Biegniesz dalej z poczuciem, że oni są
nic nie warci. A Ty? Ty jesteś silniejszy! Przemierzasz trasę mimo przeciwności
i nawet przez myśl Ci nie przejdzie, żeby się poddać. Twardziele się nie poddają
:) Choć taka sytuacja to naprawdę pikuś.
Wyobraź sobie przygotowania do
maratonu. Jeśli masz już za sobą królewski dystans – zrozumiesz o co mi chodzi.
Przed Tobą kolejne długie wybieganie. Musisz pokonać dystans. Tu nie ma
wymówki, że nie chce się, że brak czasu, ze zła pogoda… od tego zależy Twój
start! Wybiegasz na spokojnie, bez napinki. Jesteś na 20 km, przed Tobą jeszcze
15 km - czujesz, że forma jest ponad normę, a za 3 km nagle nie dajesz rady. Zaczyna
Cię wszystko boleć. Od stóp, po kolana, przez żołądek, aż po psychikę. Masz
wrażenie, że z każdym krokiem jest coraz gorzej. Wbrew pozorom, każdy taki
trening uczy nas samych siebie. Po kilku takich sytuacjach jesteś w stanie
ocenić rodzaj bólu. Czy jest to tylko zmęczenie czy może wdziera się kontuzja.
Umiejętność słuchania swojego organizmu to bardzo ważny element treningowy.
Musisz nauczyć się współpracować ze swoim ciałem. Bez tego polegniesz szybciej
niż myślisz. Tu nie ma miejsca na cwaniactwo. Za to mile widziane są
wytrwałość, siła i umiejętność sterowania własnymi myślami. To ostatnie ma
największą moc. Bo co robić, gdy dopadnie Cię zmęczenie, ból lub zwyczajna niemoc?
Osobiście nie wyobrażam sobie zejść z trasy… chyba, że czołg rozjechałby mi
nogi ;)
Jeśli powiem, że możemy kontrolować
ból, uwierzycie? A jeśli powiem, że nie każdy ból jest istotny? Tak samo uważa
Scott Jurek w swojej książce „Jedz i biegaj”. Już po pierwszych rozdziałach
pomyślałam sobie „ale ze mnie amator!” Wiedziałam, że można przekraczać granice
wytrzymałości, ale nie wiedziałam, że aż tak! Okazuje się, że psychikę można
tak wytrenować, że będzie niemal jak z gumy.
Możemy ból wyprzeć z głowy.
Zwyczajnie go zlekceważyć i udać, że nie istnieje. Jest to ryzykowne dla tych,
którzy nie zdążyli poznać zasad działania swojego organizmu. Ale warto
wiedzieć, że tylko od nas zależy czy pogłębimy ból i pozwolimy by przejął nad
nami kontrolę, czy wyrzucimy go z głowy i dodamy sobie w ten sposób więcej sił.
Każda taka zwycięska walka z własnymi słabostkami to krok do przodu. Krok ku
temu by być lepszym! Taki nasz trening mentalny.
Niektórzy uważają, że pokonanie maratonu
(42,195 km) to rzecz niemożliwa. Oczywiście mam tu na myśli osoby, które nie
biegają ;) Zaskoczę Was! Są tacy, dla których maraton to luźna przebieżka.
Lekka rozgrzewka przed konkretnym startem. Przykład: 80 km przez Bieszczady
(Bieg Rzeźnika), biegi ultra na 50km lub 80km po górach. Już Ci słabo? A co
powiesz na 160 km przez kalifornijskie góry Sierra Newada (Western States
Endurance Run)? Albo 217 km przez Dolinę Śmierci (Badwater Ultramarathon).
Szaleństwo? Pewnie i tak, ale dzięki takim wariatom wiemy, że nie ma rzeczy
niemożliwych. Właśnie Jurek Scott jest wielokrotnym zwycięzcą tego typu dystansów.
Udowodnił w swojej książce, że wytrzymałość to granica, którą sami tworzymy.
Ból zaś jest tylko lekkim hamulcem, który nie pozwala ponieść się emocjom.
Powoduje, że nabieramy pokory i wrzucamy „ekonomiczny” bieg, podczas którego
odpoczywamy.
To, jak długą drogę jesteśmy w
stanie pokonać, zależy tylko od nas samych. Trenuj solidnie i umacniaj głowę. Przekraczaj
własne bariery, by przekonać się, że naprawdę stać Cię na więcej, mimo, że
wewnętrzny głos podpowiada coś innego. Przekrzycz ten głos i udowodnij, że Ty
masz rację, nie on! Pokaż, że jesteś prawdziwym twardzielem, który potrafi
przechytrzyć własne myśli i ból :)
Gdy już osiągniesz stan
samokontroli, pokonanie linii nad przepaścią będzie dla Ciebie łatwiejsze i
przyjemniejsze. Musisz tylko nauczyć się słuchać swojego umysłu, ciała, całego
organizmu.
piątek, 1 lutego 2013
odwilż
Przyszła odwilż i większość z nas boryka się z problemem - iść w teren czy nie? Choć nie należę do osób, które łatwo odpuszczają - jednak odpuściłam... ale nie do końca! teren zastąpiłam bieżnią. Nie chciałam pływać w kałużach :) Nie znosze bieżni, bo strasznie mnie ogranicza i uważam, że to nie dla mnie... wpuścić biegacza z terenu na bieżnię, to tak, jak uczyć rybę funkcjonować na lądzie... dramat! Ale czasami przydaje się kontrola prędkości i nachylenia podłoża, więc od czasu do czasu można się poświęcić :)
A jak u Was z motywacją? Ja po zmianie kartki w kalendarzu - wyśmienicie :D Dostałam od dziewczyn na urodziny kalendarz z męskimi sylwetkami i co miesiąc inny Pan mnie motywuje do treningów :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)