„Na bieżni nie ma
miejsca na przyjaźń. To wojna, na której trzeba walczyć!”
To słowa trenera z etiopskiego
miasteczka Bekoji. Spod jego skrzydeł „wybiegli” najlepsi. Sentayehu Eshetu daje szansę
każdemu. Bo tak naprawdę w Bekoji biegają wszyscy. Stąd tytuł najnowszego filmu
dokumentalnego – Miasteczko biegaczy ( Town of Runners). To ich sposób na
lepsze życie. Najważniejszy priorytet, który pozwala podnieść status rodziny.
Matka głównej bohaterki
została zapytana: „co jeśli córce nie powiedzie się?” Odpowiedź była prosta:
„Będzie musiała wyjść za mąż Innego wyjścia nie ma.”
Jest to dla nich tak oczywiste, że
nie przyjmują innego rozwiązania. Z tej perspektywy słowa trenera nabierają
konkretnego znaczenia. Biegacze z Bekoji mogą przyjaźnić się i być dla siebie
najlepszym oparciem. Ale tylko w życiu. Na bieżni stadionu, każdy walczy sam.
Od wyniku zależy ich przyszłość. Ciężko na to pracują nie mając tak naprawdę
gwarancji sukcesu. Tego nie da się przewidzieć. Jest to sport indywidualny, ale
bardzo dużo zależy od przeciwników. Dlatego tak ważne jest przygotowanie.
Zawodnicy jeżdżą z
trenerem na olimpiady mając nadzieję, że ktoś ich zauważy. Najczęściej są to
kluby atletyczne poszukujące dobrze zapowiadających się biegaczy. Warunki jakie
zapewniają do trenowania nie zawsze są na wysokim poziomie. Zdarza się, że
brakuje jedzenia, które jak wiadomo jest istotne dla treningu biegacza J Mimo
spartańskich warunków nikt się nie poddaje. Mają cel, który chcą osiągnąć.
Zawsze muszą mieć jednak plan B. Chłopiec zapytany o to, co będzie robić, kiedy
okaże się, że bieganie nie jest dla niego, odpowiada: „wtedy zostanę lekarzem”.
Tak właśnie wygląda ich życie.
Celowo nie opowiadam o szczegółach
filmu, żeby zachęcić Was do obejrzenia. Sama byłam ciekawa czego nowego dowiem
się o metodach treningowych. Każdy kto interesuje się lekkoatletyką zauważył,
że biegacze z Etiopii, jak i z Kenii, są w czołówce najlepszych zawodników. I
założę się, że część z Was chociaż raz zadało sobie pytanie – jak oni to
robią!?
Podczas maratonu w moim
rodzinnym mieście miałam przyjemność poznać zwycięzcę pochodzącego z Kenii. Do
dziś mamy kontakt i chętnie podpowiada co robić by dobrze przygotować się do
startu. Pomijam fakt, że wymaga on ode mnie zdecydowanie za dużo. Mimo to, rady
te dają pewien pogląd na temat jego treningu. Biega dwa razy dziennie. W sumie
robi około 30-35 km
na dzień. Przez sześć dni w tygodniu, co daje około 180 km tygodniowo. Jak dla
mnie – to istne szaleństwo! Cały czas mi powtarzał, że aby wygrać maraton muszę
tyle biegać. Tłumaczyłam mu, że bieganie traktuję jako pasję, nie zawód. Nie
udało się jednak nam dojść do porozumienia. Być może przepaść jaka istnieje
między kulturami nie pozwala pojąć pewnych rzeczy. Dla nich udział w maratonach
to ciężka praca dająca perspektywy. Dla nas to odskocznia od codzienności.
Pomijam warunki genetyczne, dzięki
którym szybciej się regenerują. Warunki klimatyczne, które są znane z ciężkich,
aczkolwiek ułatwiających starty w pozostałych środowiskach klimatycznych.
Wysiłek jaki są w stanie wytrzymać jest olbrzymi. Ich samozaparcie jest jeszcze
większe – godne podziwu i naśladowania.
Po obejrzeniu „Miasteczka
biegaczy” podziwiam ich jeszcze bardziej. Mam nadzieję, że Wam także film
przypadnie do gustu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz