Nie wiem jak wy, ale
ja poczułam dziś w płucach wiosnę :D wróciłam po pracy, jak zwykle śpiąca i
zmęczona (stan zmęczeniowy nie odpuszcza, choć jest lepiej) i przeszło mi przez
myśl, żeby położyć się spać... nim zdążyłam to uczynić zaczęłam rozmowę z koleżanką
z redkacji i nie wiedząc kiedy zaczęłyśmy ustalać plan treningowy na dzisiejszy
wieczór :D Koleżanka miała w planie trening szybkościowy... obiecałam więc, że
zmuszę się chociaż do interwałów, byleby przyspieszyć choć trochę tempo
biegu... wyszłam z prawie śpiącymi oczami i zaczęłam lunatykowanie :P ale
wystarczył 1 km by się rozbudzić i nabrać wigoru! Oczy się otworzyły i
postanowiłam zrobić 10 km interwałów. Tylko że moje nogi kompletnie przestały
mnie słuchać! Nie liczyły się z moim zdaniem i biegły własnym tempem...
szybszym niż ja! Nabrały takiej prędkości, że aż mp3 się rozładowała z wrażenia
:D skoro brakło muzyki, żeby się nie zanudzić, zaczęłam ścigać się z
samochodami :D Lędziny w godzinach popołudniowych to idealne miejsce na wyścigi
:P auta suną się w korku, a sfrustrowani kierowcy sapią nerwowo, bo tracą czas.
I nagle jakaś mała szarańcza zaczyna ich w tym korku wyprzedzać! hehe miałam
niezłą przewagę nad nimi :D Nogi niosły mnie dalej i szybciej i nawet nie
zauważyłam kiedy skończyła mi sie trasa...a energia aż kipi ze mnie! Szkoda
byłoby zmarnować taką chwilę :) Dowaliłam więc kolejne 6 km w dość szybkim
tempie z czego ostatnia prosta to był prawie sprint :D:D Uda aż piekły z
wysiłku, a do domu po schodach wchodziłam prawie na czworaka :D Sponiewierałam
się jak nigdy! I dobrze mi z tym :D uśmiech z twarzy nie schodzi :D Oczywiście
padła nieoficjalna życiówka - 16km w 1h 29min :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz