Bieg Katorżnika –
Katuje, upadla i miesza z błotem…
To hasło przewodnie tej jakże już
prestiżowej imprezy organizowanej przez Wojskowy Klub Biegacza META w Lublińcu.
Tegoroczna, jedenasta edycja okazała się rekordowa pod względem frekwencji.
Niemalże 1400 śmiałków pojawiło się na starcie najbardziej ekstremalnego biegu
w Polsce. Czym jest Bieg Katorżnika? To impreza wzorowana na systemie szkoleń i
selekcji jednostek komandosów. Trasa nigdy nie jest do końca znana. Wiadomo, że
prowadzi przez jezioro, szuwary, błoto, bagna, rowy melioracyjne zawierające
mnóstwo przeszkód. Kłody pod nogi rzucane są wszędzie. Organizator zapewnia
jednak, że to nie jego sprawka. Przeszkody są tworzone naturalnie. Połamane
drzewa, konary zatopione w bagnie, betonowe śluzy, pomosty, to tylko początek
niespodzianek.
Żeby zapisać się na bieg, należy
wykazać się dużym refleksem. Otóż w tym roku listy startowe zostały zapełnione
już po 5 minutach! Co sprawia, że aż tylu śmiałków chce zmierzyć się z tą
trasą? Chęć pokonania własnych słabości, sprawdzenia się w katorżniczych
warunkach no i ta możliwość wytaplania się bezkarnie w błocie! Po same uszy J Jeszcze czuję ten
zapach błota… Organizator uprzedza wszystkich chętnych: „nie tylko pot i łzy,
ale naprawdę dużo krwi, skręceń, zerwań i zasłabnięć jest nieodłącznym
elementem tych zawodów. Pomimo przebywania w wodzie, dręczyć będzie Was
pragnienie, a w chwilach słabości nie otrzymacie pomocy”.
Mój start w tej edycji nie był
oczywisty. Życie weryfikuje plany i o tym, że jednak będę mogła pobiec,
dowiedziałam się w ostatniej chwili. To miał być mój drugi start. Kiedy
zobaczyłam swoje nazwisko na liście startowej odetchnęłam z ulgą. Udało się!
Kategoria VIPy i dziennikarze. Zaszczyt wystartowania z bardzo ciekawymi
osobowościami.
Grupy startowe są podzielone:
10:00 – Bieg Mężczyzn.
10:10 – Mikro katorżnik
10:25 - Mini Katorżnik
10:40 - Mały Katorżnik oraz
jednocześnie Bieg Babci i Dziadka 11:00 – Bieg Mężczyzn.
11:30 – Bieg VIP i Dziennikarzy.
12:00 – Bieg Kobiet.
13:00 – Galernik Team.
14:00 – Bieg Mężczyzn.
15:00 – Bieg Mężczyzn.
W przeciwieństwie do pierwszego
startu, ten był spokojniejszy. Już wiedziałam co mnie czeka. Adrenalina była,
ale raczej umiarkowana. Pływać się nauczyłam, więc nie miałam żadnych większych
obaw. Przy pierwszym swoim starcie niestety nie umiałam jeszcze pływać, a umiejętność
ta okazała się niezbędna. Momentami woda mocno zakrywała, a pokonać ją jakoś
trzeba było. No cóż… na szczęście były na trasie dobre dusze, które pomagały
przetrwać. Tak naprawdę wszyscy nawzajem sobie pomagali. Tak było i tym razem.
Warunki były ciężkie, trasa bardzo wymagająca, a swoje pięć groszy dorzuciła
pogoda. Rekordowe upały były kolejną naturalną przeszkodą. Teoretycznie dzięki
wysokim temperaturom błota miało być mniej. W związku z tym trasa została
wydłużona do 12,5 km. W trakcie okazało się, że błota nie brakowało. O ile
przedzieranie się przez jezioro było przyjemne i orzeźwiające, to błota każdy
miał po dziurki w nosie. I to dosłownie! Wcale nie było go mniej J No ale o to chodziło,
żeby nie było lekko. Momentami na trasie zaskakiwały żaby, zaskrońce, pijawki…
zdecydowanie zagrzewały wszystkich do walki. Czas urozmaicały pogaduchy i
opowieści innych uczestników. Dzięki temu kilometry mijały nadzwyczaj
przyjemnie. Jednak gdzieś na 5 km odłączyłam się od grupy gawędziarzy i
znacznie przyspieszyłam. Do momentu, aż znalazłam przed sobą Pana leżącego w
błocie. Skurcz. Bardzo częsta przypadłość. Różnice temperatur w wodach
powodowały właśnie takie niespodzianki. Raz woda była zimna, innym razem miało
się wrażenie, że wpadło się do jakiejś ciepłej zupy ;) Pomogłam Panu rozciągnąć
mięsień, rozmasować i pognaliśmy dalej. Po drodze takich przypadków było
jeszcze kilka. Każdy był gotowy do pomocy. W pewnym momencie sama jej
potrzebowałam, ponieważ gdzieś na 8-9 km skręciłam kostkę. Usłyszałam tylko chrupnięcie
i runęłam w błoto. Noga pulsowała i nie mogłam się ruszyć. Każdy chciał wzywać
dla mnie pomoc, żeby ściągnąć mnie z trasy… ale uparłam się, że nie zejdę.
Przecież ja się nigdy nie poddaję! Posiedziałam 5-10 minut w miejscu,
rozmasowałam kostkę, rozruszałam i pomalutku poszłam dalej. Bolało, jak
cholera. Zacisnęłam zęby, tempo zminimalizowałam i ostrożnie stawiałam każdy
krok. W błocie było pełno konarów, korzeni i nierówności, a więc moja noga była
narażona na kolejne niespodzianki. Po
chwili ból stabilizował się, a ja nabierałam prędkości. Kiedy tylko się dało –
biegłam i nadrabiałam zaległości. Było mi już wszystko jedno. Kolejne
śmierdzące bagno nie robiło na mnie już wrażenia. Ból także. W pewnym momencie
o nim zapomniałam. Adrenalina skutecznie mnie znieczuliła.
Trasa ciągnęła się w
nieskończoność. Z oddali było słychać krzyki dochodzące z mety, ale końca biegu
nie było widać. Słońce jakby na złość rozgrzewało się coraz mocniej. Miałam
dość. Moja psychika szwankowała, bo było mi źle, gorąco, nie było czym oddychać
i najgorsza była nieświadomość, ile zostało do końca. Wiedziałam jednak, że
użalanie się nad sobą mi nie pomoże. Spięłam się w sobie, zacisnęłam kolejny
raz zęby, wyłączyłam myśli i biegłam pokonując kolejne przeszkody. W końcu z oddali
wyłoniły się znajome widoki. Plaża, przy której znajdowała się meta. Nareszcie!
Nim do mety dobiegłam musiałam pokonać jeszcze kilka niespodzianek. Czołganie
pod drutem kolczastym, który był wyjątkowo nisko i jeszcze kilka opon i belek
drewnianych i jeszcze kilka metrów i ostatni konar do przeskoczenia i jest!
Podkowa wisi na mojej szyi. Ogromna, ciężka, odzwierciedlająca wysiłek na
trasie. Na mecie dowiaduję się, że z pań w mojej kategorii jestem pierwsza.
Czas 3h 44 min. Szaleństwo! Organizatorzy zapraszają na podium, a tam otrzymałam
złotą podkowę z rąk Dowódcy Jednostki Wojskowej Komandosów. Kiedy Pan pułkownik
pomógł mi zejść z podium, okazało się, że to nie koniec atrakcji. Musiałam
wrócić na podest, ponieważ oprócz pierwszego miejsca w kategorii dziennikarek,
zajęłam jeszcze drugie miejsce w kategorii VIP (kobiety). Podwójne zwycięstwo!
I w takich momentach człowiek docenia swoją siłę charakteru. Warto wyjść ze
strefy komfortu, by posmakować zwycięstwa. Tak naprawdę każdy kto ukończył ten
bieg jest zwycięzcą! Satysfakcja jest ogromna. Przede wszystkim z pokonania
własnych słabości. W takich ekstremalnych warunkach odkrywamy swoje nowe JA,
którego nie znamy na co dzień. Dlatego warto sprawdzić się i wystawić na próbę
swój charakter ;) Polecam każdemu!
I zapomniałabym o najważniejszym…
Na Biegu Katorżnika serwują najlepszą grochówkę na świecie! J