Wychodząc dziś na trening, wyklinałam trenera w myślach, że to bezduszna, terrorystyczna gnida, która nie zna słowa litość!!!
Przecież był Sylwester...pół nocy na parkiecie się fruwało na obcasach, nogi więc trochę odmawiają posłuszeństwa A co na to trener?
BIEGAMY!!! 10 km z narastającą prędkością, ot taki lajcik noworoczny
Pełna zakwasów po wczorajszym crossficie, z drewnianymi nogami i z nieprzytomnymi oczami ruszam w trasę... z lekko naburmuszoną miną i tak snułam się te 10 km... prędkość owszem narastała, ale nie moja, lecz wiatru proporcjonalnie ze wzrostem siły wiatru, rósł mój foch! Oj... taki z przytupem bym nawet powiedziała
Fakt, że pod koniec nawet już jakoś mi było lepiej, zwłaszcza, że po drodze minęłam 2 innych biegaczy... Ha! Nie tylko ja się męczyłam
Mimo to, lekki foch wciąż może być taki drobniutki No bo jak tak można gonić na trening w pierwszy dzień Nowego Roku Kiedy głowa mówi stanowczo NIE! A nogi z głową wyjątkowo mocno się solidaryzują
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz