sobota, 25 maja 2013

Test butów NEW BALANCE 750v1


Kiedy pierwszy raz otwierałam pudełko z butami miałam wrażenie, że otwieram skrzynkę ze skarbem. Żółty żarówkowy kolor na podeszwie poraził niczym łuna błyszcząca nad złotem. Pięknie komponuje się z kolejną żarówkową barwą – różem. Choć jest to kolor, za którym nie przepadam, to w tym wydaniu przypadł mi do gustu. I to bardzo. Nie wiem co bardziej błyszczało. Moje zachwycone oczy czy buty? Pewnie po części jedno i drugie. 

Kiedy już się napatrzyłam przyszedł czas, by je założyć. Aż poczułam iskierki w brzuchu. Buty oplotły moje stopy i… nie chciałam już ich ściągnąć! Leciutkie (tylko 215 g), mięciutkie, cieszące oko i stopy – New Balance 750v1 – bo o nich mowa. I był tylko jeden fatalny minus. Ciesząc się nimi byłam po ostatnim treningu przed startem w półmaratonie. Nie chciałam robić dodatkowego wybiegania, bo mogłoby to się źle skończyć. Na start też nie mogłam ich założyć. Nie powinno się startować w nowych butach. Nigdy nie wiadomo czy nie sprawią nam jakiegoś psikusa. To tak, jakby założyć nowiutkie szpilki na wielkie wyjście. Co z tego, że ładne… skoro uniemożliwiają swobodne poruszanie się ;) Nawet mama mówiła „odpuść sobie, rozbiegaj je najpierw na treningu”. Zazwyczaj słucham rad mamy, bo to bardzo mądra kobieta. Tym razem też posłuchałam, mimo że moja nie-cierpliwość aż przebierała nogami w miejscu. Jakoś wytrzymałam. Nadszedł dzień, w którym zabrałam je na trening.
Starcie nr 1:
Rozochocona z iskierkami w oczach i brzuchu wkładam te cudeńka na nogi. Tym razem staram się wyczuć je z większą precyzją. Oprócz miękkości poczułam coś, czego nie czułam nigdy w żadnych butach (a kilka par już na nogach miałam). Otóż w okolicy śródstopia wkładka butów była wyprofilowana odpowiednio dla stopy supinującej, co utrzymywało ją w odpowiedniej pozycji. Lekkie wybrzuszenie po wewnętrznej stronie było odczuwalne tylko chwilę, do momentu przyzwyczajenia się.
Efekt ten daje technologia IMEVA - pianka EVA podeszwy środkowej formowana pod wysokim ciśnieniem zapewniająca bardzo dobrą amortyzację na całej długości stopy. Dodatkowo podeszwa wykonana jest z bardzo elastycznego tworzywa zapewniająca odpowiednią amortyzację oraz wsparcie - XLT FOOTBED.
Buty mam na nogach. Zawiązuję sznurówki i chcę wyjść z domu. Coś jednak zaczyna mnie „gryźć”. Nie było to sumienie :) Okazuje się, że języki w butach, choć są cieniutkie, nie układają się samoistnie na stopie. Trzeba je ułożyć na odpowiednim miejscu i dopiero związać sznurówkami w piękną kokardę. Niczym prezent czekający na oficjalne otwarcie. W tym przypadku na oficjalne wybieganie.
W drogę! Podekscytowana zaczynam przebierać nogami. I… zaczynam rozglądać się czy przypadkiem w butach nie uruchomiły się jakieś turbo dopalacze. Nic jednak nie znalazłam.
Czułam się jak Harry Potter po raz pierwszy na miotle. Próbowałam je ujarzmić, ale one ciągle pchały mnie do przodu. W życiu nie miałam na sobie tak dynamicznych butów. Stopy wybijały się z palców. Inaczej się nie dało. Próbowałam wymusić inne ułożenie stóp, ale wyraźnie czułam, że butom nie podoba się taka forma biegu. I tak przez pierwsze kilometry docieraliśmy się, a raczej docierałyśmy. Ich kolorystyka zdecydowanie przemawia za kobiecą odmianą.
Trochę miałam wątpliwości kto kogo ujarzmia. Buty mnie, czy ja buty. Próbowałam je hamować, ale one nie odpuszczały. Dałam za wygraną. W pewnym momencie poczułam się jak na latającym dywanie. Choć może to dalej była miotła Harrego? W każdym bądź razie leciałam do przodu jak… strzała Robin Hood’a? Jak struś pędziwiatr? Odczucia były bajeczne ;)
Dodam, że na przebieżkę wybrałam się w szaro bury dzień. Wyobrażacie sobie ile uśmiechów (wcale nie były ironiczne) wywołałam po drodze? A ile aut trąbiło! Też bym zatrąbiła na widok takich butów :) Rozświetlały szare ścieżki niczym błyszczące słońce! Nie ukrywam, że wygląd ma dla mnie znaczenie. W końcu jestem kobietą i lubię dobrze wyglądać. Nawet podczas morderczych treningów, gdzie twarz puchnie od wiatru i nabiera buraczanych barw.
Starcie nr 2:
Przy drugim spotkaniu odczucia były podobne. Choć wynalazłam jeden minus. Szerokość buta, mimo że jest średnia, to i tak dla mojej wąskiej stopy wciąż jest za duża. W związku z tym lekko człapią. Póki co, nie przeszkadza mi ten defekt. Biec się dało i to bardzo efektywnie.  Wyprzedzałam wiatr, mimo że płuca próbowały się buntować. Nie miały jednak szans i musiały dostosować oddech do tempa. Stawy skokowe też początkowo nie wytrzymywały. Wybicia z palców pobudziły pracę innych mięśni, które wcześniej nie były wykorzystywane w tak dużym stopniu. Wszystko jednak wymaga odpowiedniej techniki i przyzwyczajenia mięśni.
Mając takie, dosłownie odlotowe buty - grzechem byłoby biec w nich wolno i leniwie. Producent zaznacza, że obuwie to przeznaczone jest do dystansów krótkich i średnich. Na dłuższą metę takie tempo mogłoby być mordercze. Zwłaszcza dla amatorów o naturalnie średniej prędkości.
Nie wiem, jak duży wpływ na moje odczucia ma fakt, że nim założyłam te buty, używałam RealFlex Transition firmy Reebok, które były tak miękkie, że grzęzłam w podłożu. Nie umiałam się w nich wybić porządnie, a co dopiero przyspieszyć… Być może dlatego w nowych odczuwam taką różnicę w prędkości.
Jakkolwiek by nie było… bieganie w nich sprawia ogromną frajdę. Jak dziecku, które dostało nową zabawkę. New Balance to balans na pograniczu rzeczywistości i bajki. To siedmiomilowe buty, które zakładam na nogi i przenoszę się w swój piękny świat, gdzie wszystko się uśmiecha i nabiera różowych barw. Do tego stopnia, że pierwszy, zaplanowany na 10 km trening, przedłużył się do 18 km bo… nie umiałam się zatrzymać! Tylko nie mówcie nikomu. Jeszcze ktoś pomyśli, że oszalałam ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz