niedziela, 7 kwietnia 2013

Pierwsza randka zakończona falstartem...

Trening w nowych butach zaliczony, ale… mam mieszane uczucia. Chyba nie zaiskrzyło między nami. Szybka fascynacja przerodziła się w frustrację. A mama zawsze mówiła, że „z ładnej miski się nie najesz dziecko drogie!”. Ale z brzydkiej też jeść się nie chce :P No ale do rzeczy… Od razu na wstępie zaznaczam, że nie jestem ekspertem i technologia amortyzacji w butach jest mi obca. Są to dopiero moje trzecie buty do biegania, w związku z tym nie potrafię ocenić ich pod kątem specjalistycznym. Porównuję je do par poprzednich oceniając przy tym komfort i jakość biegu. No i właśnie… Zakupione przeze mnie buty nie są obuwiem minimalistycznym, aczkolwiek pretendują do biegania naturalnego. Zmniejszona amortyzacja powoduje, że do pracy zostają pobudzone mięśnie stopy, które wcześniej nie pracowały. Dzięki częstej fizjoterapii poznałam część (pewnie tylko minimalną) biomechaniki naszego organizmu. Mój rehabilitant często powtarzał mi, że to, jak stawiam stopę, ma wpływ na resztę ciała, a zwłaszcza na pracę mięśni nóg. Zakładając takie buty powinnam więc mieć na uwadze, że pierwsze wyjście na trasę nie będzie przyjemne. Powinnam również obrać krótsza trasę, by nie przeciążyć stóp. Dałam się jednak zwieść pozorom i zauroczona zaufałam nowym butom. Zakładam je na nogi i są wygodne, mięciutkie, idealnie dopasowane rozmiarem. Nie pomyślałam, że ta wygoda może być pozorna… Pierwsze 3 km były co najmniej dziwne. Nie miałam wrażenia (jak to bywa z nowymi butami), że biegną za mnie. A trochę na taki efekt się nastawiłam. Były po prostu najzwyczajniej w świecie mięciutkie. Na pierwszy rzut oka idealne buty do biegania po twardych nawierzchniach typu asfalt czy chodniki. A takie w 90% trasy pokonuję. Jednak swoją miękkością odbierały dynamikę biegu. Stopa układała się do podłoża całkiem ładnie, ale nie umiała się z tego podłoża odbić. Czułam się, jak w kapciach. Biegłam dalej nie marudząc jeszcze za mocno. Stwierdziłam, że może będzie po prostu wygodnie i lekko. Po zaliczeniu kolejnych kilometrów okazało się, że nie było ani wygodnie, ani lekko. Po 10 km zaczęłam odczuwać mięśnie śródstopia. Wyraźnie zdziwione nagłą pracą chciały się buntować. Chyba pojęły, że nie wiele uda im się zdziałać i starały się wykonać swoją pracę najlepiej, jak mogły. Jak? Przerzucając ból na przód stopy. Palce zaczęły odczuwać każdy krok i każde uderzenie o asfalt. Nie było to przyjemne, ale czekała mnie zmiana podłoża na dukt leśny. Jeszcze nie wiedziałam, że to zmiana na gorsze! Mimo, że podeszwa buta wydaje się być grubsza i miękka – czułam na stopie każdy kamień, na który nadepnęłam. Musiałam więc ich unikać. Im dalej w las, tym ścieżka była bardziej grząska i błotnista. Pomijam, że szkoda mi było uwalić nowe buty w błocie. Miękkość podłoża z miękką podeszwą buta to nie jest dobre połączenie. W końcu natura jest tak stworzona, że  przyciągają się przeciwieństwa, a nie podobieństwa. Grzęzłam zatem w tym błocie szukając odrobinę twardszej nawierzchni. Jak już dotarłam do drogi asfaltowej… moje nogi były tak zmęczone, że nie chciały biec. Nadmierna praca mięśni stóp wymusiła na łydkach i czworogłowych uda wysiłek, jakiego nie znały. 19 km to zdecydowanie za długa trasa dla tego typu butów – jak na pierwszy raz! Podsumowując: dałam się omamić miękkością… zauroczona rzuciłam się na głęboką wodę, co mogło się zakończyć pójściem na dno! Na szczęście wyszłam z tego cało, ale moje nogi czują się jak po maratonie… jeśli chodzi o stawy, to nie pisnęły słowem. Ucierpiały tylko i wyłącznie mięśnie, które powinnam stopniowo przyzwyczajać do tego rodzaju obuwia… zmiana okazała się mało subtelna i w pewnym momencie zaczęłam tęsknić za starymi butami. W związku z tym zauroczenie pękło jak bańka mydlana i zostałam sprowadzona na ziemię. Nie zaiskrzyło… ale chyba każdy zasługuje na drugą szansę? Myślę, że się jakoś dotrzemy. Ale potrzebujemy czasu i wzajemnego zrozumienia…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz