Zima nie odpuszcza, ale słońce też walczy i skromnie próbowało dziś zaistnieć :D Jak zwykle wykorzystałam ten moment i zrobiłam 11 km podczas których ZNOWU wróciłam zirytowana... już chyba na każdej trasie mam psa "przyjaciela", który ostrzy na mój widok zęby :/ Nie rozumiem dlaczego jeszcze się ze mną nie oswoiły! Przecież często mnie widzą... Za każdym razem wyskakują rozwścieczone, chwaląc się swoim uzębieniem... a ja za każdym razem dostaję gęsiej skórki i próbuję zachować spokój (z różnym skutkiem). Gdyby nie to, że raz już mnie jeden pies zaatakował, nie stresowałabym się tak mocno. Jednak widok psów zmierzających w stronę moich nóg wywołuje u mnie niemały lęk. Nogi stają na baczność i nie są w stanie się ruszyć. Na szczęście! Bo ucieczka/dalszy bieg to najgorsze rozwiązanie. Pies posiada instynkt gończy i z pewnością nie odpuściłby mi wyścigu. Jestem również skłonna stwierdzić, że z łatwością by mnie dogonił... :) Nie podziała na nie ani urok osobisty, ani uśmiech, a już tym bardziej głębokie, kokieteryjne spojrzenie w oczy :) Mimo strachu udawałam twardą i jakoś przegoniłam potwora :D Nie wiem już co mam z nimi robić... z kamieniami biegać nie będę (sama mam psa i szanuję te stworzenia), może zacznę z jakąś suchą krakowską w kieszeni wyruszać na trasę :D Jakoś musze się wkupić w łaski i może w końcu mi odpuszczą! Póki co wywołują we mnie irytację, frustrację, nerwicę itp. - ot taki z nich przyjaciel człowieka :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz