niedziela, 17 marca 2013

Walka z żywiołem

To miała być leniwa przebieżka w słońcu...niczym niedzielny spacer. Już po kilku metrach okazało się, że nie będzie kolorowo... po wczorajszym crossficie nogi przybrały formę ołowiu. Nie zrażając się tym biegłam dalej rozkoszując się ciepłym słońcem... i gdy już prawie poczułam na policzku lekkie muśnięcie...na trasie pojawił się nieproszony gość... wiatr, który w brutalny sposób mnie przeleciał, wygwizdał i sponiewierał! Z każdej strony! Nie oszczędzał mnie ani trochę, a w pewnym momencie miałam wrażenie, że biegnę w miejscu. Nie wiem jaką prędkość osiągał na otwartej przestrzeni, ale chyba sporą skoro zagłuszył mi muzykę z mp3 (głośność ustawiona na maxa)! Dziadowski żywioł! Zaczęłam z nim walczyć i siłować się. To była walka rodem z wczorajszego KSW :D sama już nie wiedziałam czy to ja biegnę pod wiatr, czy wiatr pode mnie :D Śmiem twierdzić, że walka była wyrównana :D aczkolwiek nie miała nic wspólnego z sielskim hasaniem wśród sarenek... Owszem sarny były, nawet w dość licznym stadzie :) ale nie zmienia to faktu, że wiatr nie odpuszczał. Zdecydowanie nie poddałam mu się i dotarłam do końca trasy z cwaniackim uśmiechem i myślą "i kto tu jest kozak?? no kto??" Haaaaa! Z satysfakcją na twarzy i już z lekko zamykającymi się ze zmęczenia oczami zaliczam weekend do udanych treningowo :) I teraz, kiedy wiatr już mnie nie widzi, bo schowałam sie pod ciepłym kocykiem, mogę się przyzanać, że... tak mnie syry rypią!!!!!! :D:D:D że chyba już się dziś nie ruszę :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz