wtorek, 30 kwietnia 2013

Sentymentalny start


Dziś odpoczynek, zasłużony i wymagany. Jutro start na 10km w Krapkowicach. To dość sentymentalany dla mnie bieg, ponieważ 3 lata temu to właśnie tam przypieczętowałam początek przygody z bieganiem. A wszystko za sprawą Rafała, który mi powidział, że takie biegi istnieją i że on z kolegami jedzie i mogę się z nimi zabrać. To była decyzja podjęta w ciagu sekundy: jadę! Nie wiedziałam co mnie czeka. Pierwszy start to była jedna wielka niewiadoma. Okazało się, że jechało nas na zawody 4 osoby i dla wszystkich był to debiut! Bardzo udany z resztą - wszyscy spisaliśmy się na medal! Zarażeni atmosferą i endorfinami zaczęliśmy szukać kolejnych startów. I tak nas pochłonęła pasja! Jeździliśmy taką ekipą na zawody czując, że to jest właśnie TO! Również i w ubiegłym roku spotkaliśmy się w mniej więcej podobnym składzie.

W tym roku takiej załogi już nie będzie...

I tu mi trochę brakuje słów... bo tak naprawdę, mam wrażenie, że, choć Rafała nie ma już z nami, to jego duch pasji pozostał tu ...
I pewnie zaraz usłyszę, że nie ma czasu na sentymenty, że trzeba iść/biec dalej do przodu. Ale tak powiedzą bezduszni...
W ciągu całego życia spotykamy różnych ludzi. Niektórzy nie zostawiają żadnego śladu w naszym życiu, a są tacy, którzy całkowicie je odmienią (często nieświadomie) i takie osoby zostają w naszych sercach na zawsze. Bo dzięki nim jesteśmy tym kim jesteśmy.

Wiele razy zastanawiałam się jakby moje życie wyglądało, gdyby Rafał nie pokazał mi biegania. Tak zwyczajnie po koleżeńsku. Dla niego to było niewiele, bo rzucił tylko pytanie, które podchwyciłam. Ale dla mnie to był cały szereg kolejnych splotów wydarzeń. Pewnie nie siedziałabym teraz tu i nie pisała o tym. Nie odniosłabym tylu osobistych sukcesów na trasach. Nie usłyszałabym o redakcji Treningu Biegacza, dzięki którym spełniam swoją pasję podwójnie! I co najważniejsze - pewnie nie wiedziałabym, że jestem, aż tak silna!

Do dziś pamiętam słowa Rafała na trasie podczas crossu na Górze św. Anny. W momencie, kiedy już naprawdę miałam dość i myślałam, że więcej nie przebiegnę, Rafał zaczął mnie wyprzedzać i rzucił z uśmiechem "przed nami najgorsze, patrz na ten podbieg!" W tamtym momencie miałam ochotę go udusić! Bo załamało mnie to, nie dawałam już rady. Widząc to dorzucił tylko "Dawaj Ania! Dasz radę!" No i faktycznie dałam radę :) Nie poddałam się. Ta sytuacja jest ze mną w każdym cięższym momencie na trasie, kiedy wydaje mi się, że już nie potrafię więcej... a właśnie, że potrafię! :D

I jutro też liczę na kolejny mały sukces: urwanie kolejnych minut :) trzymajcie kciuki :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz