Dziś odpoczynek, zasłużony i
wymagany. Jutro start na 10km w Krapkowicach. To dość sentymentalany dla mnie
bieg, ponieważ 3 lata temu to właśnie tam przypieczętowałam początek przygody z
bieganiem. A wszystko za sprawą Rafała, który mi powidział, że takie biegi
istnieją i że on z kolegami jedzie i mogę się z nimi zabrać. To była decyzja
podjęta w ciagu sekundy: jadę! Nie wiedziałam co mnie czeka. Pierwszy start to
była jedna wielka niewiadoma. Okazało się, że jechało nas na zawody 4 osoby i dla
wszystkich był to debiut! Bardzo udany z resztą - wszyscy spisaliśmy się na
medal! Zarażeni atmosferą i endorfinami zaczęliśmy szukać kolejnych startów. I
tak nas pochłonęła pasja! Jeździliśmy taką ekipą na zawody czując, że to jest
właśnie TO! Również i w ubiegłym roku spotkaliśmy się w mniej więcej podobnym
składzie.
W tym roku takiej załogi już nie
będzie...
I tu mi trochę brakuje słów... bo
tak naprawdę, mam wrażenie, że, choć Rafała nie ma już z nami, to jego duch
pasji pozostał tu ...
I pewnie zaraz usłyszę, że nie ma
czasu na sentymenty, że trzeba iść/biec dalej do przodu. Ale tak powiedzą
bezduszni...
W ciągu całego życia spotykamy
różnych ludzi. Niektórzy nie zostawiają żadnego śladu w naszym życiu, a są
tacy, którzy całkowicie je odmienią (często nieświadomie) i takie osoby zostają
w naszych sercach na zawsze. Bo dzięki nim jesteśmy tym kim jesteśmy.
Wiele razy zastanawiałam się
jakby moje życie wyglądało, gdyby Rafał nie pokazał mi biegania. Tak zwyczajnie
po koleżeńsku. Dla niego to było niewiele, bo rzucił tylko pytanie, które
podchwyciłam. Ale dla mnie to był cały szereg kolejnych splotów wydarzeń.
Pewnie nie siedziałabym teraz tu i nie pisała o tym. Nie odniosłabym tylu
osobistych sukcesów na trasach. Nie usłyszałabym o redakcji Treningu Biegacza,
dzięki którym spełniam swoją pasję podwójnie! I co najważniejsze - pewnie nie
wiedziałabym, że jestem, aż tak silna!
Do dziś pamiętam słowa Rafała na
trasie podczas crossu na Górze św. Anny. W momencie, kiedy już naprawdę miałam
dość i myślałam, że więcej nie przebiegnę, Rafał zaczął mnie wyprzedzać i
rzucił z uśmiechem "przed nami najgorsze, patrz na ten podbieg!" W
tamtym momencie miałam ochotę go udusić! Bo załamało mnie to, nie dawałam już
rady. Widząc to dorzucił tylko "Dawaj Ania! Dasz radę!" No i
faktycznie dałam radę :) Nie poddałam się. Ta sytuacja jest ze mną w każdym
cięższym momencie na trasie, kiedy wydaje mi się, że już nie potrafię więcej...
a właśnie, że potrafię! :D
I jutro też liczę na kolejny mały
sukces: urwanie kolejnych minut :) trzymajcie kciuki :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz