sobota, 21 września 2013

Mały sukces na tydzień przed startem ;)

Nie przypominam sobie, żebym podczas spektakularnej gleby w trakcie piątkowego wybiegania, przywaliła głową w coś… w każdym bądź razie chyba coś się w tej głowie odblokowało! Bo jak inaczej wytłumaczyć dzisiejszy sukces?
Tydzień temu biegłam 20 km i było fatalnie… bo i nastawienie było fatalne! A dziś od rana zaczęłam czuć to znane mi podniecenie na myśl o maratonie. Motyle w brzuchu i adrenalina podziałały i poniosły mnie na wyżyny moich możliwości! :)
W planach była kolejna dwudziestka. Podeszłam do niej na luzie… tzw. trening na zaliczenie, modląc się by jednak nie było tak źle, jak tydzień temu… nie było ;)
Pierwszy moment, kiedy spojrzałam na licznik:
7 km – 28 minut i pierwsza myśl… niemożliwe! Coś się popsuło… zdecydowanie… przecież biegnę na pełnym luzie. Ruszam dalej – zaczęłam jednak „obserwować” moje tempo… no niby było luźne. Oddech spokojny, nogi sunęły jedna za drugą, a jednak jakoś tak żwawiej niż zwykle.
10 km – 44 minuty i kolejna myśl: w życiu nie zrobiłam takiego czasu! Moja oficjalna życiówka na 10 km to 57 minut, a tu taki wynik z kosmosu… biegnę dalej nie zwalniając. Nawet chyba lekko przyspieszyłam uskrzydlona wynikiem :D
Kolejna myśl: Trenerzy będą ze mnie dumni! Ich praca przyniosła solidne efekty :) no i to, że jakoś znoszą moje marudzenie zostaje chyba wynagrodzone w takich momentach :)
Cisnę dalej. Gęba się cieszy, uszy trzęsą z radości i nieśmiało wciąż przyspieszam ;) A co mi tam! Jest dobrze, paliwa w baku jest full :D Aż się prosi, by docisnąć gazu :D
15 km – energii dalej jest mnóstwo, ale łydka się coś zaczyna stawiać… Napięta, jak struna gubi rytm i ewidentnie zaczyna się buntować… próbuje ją olać. Kto by się przejmował łydką w obliczu takich prędkości na trasie! No, ale łyda uparta bardziej niż ja… skutecznie mnie hamowała… zagłuszałam ból muzyką i biegłam dalej. Już trochę wolniej, ale wciąż równym tempem :)
Wynik końcowy: 19.35 km w czasie 1h37min. Taki malutki sukcesik, a tyle daje radości :D Gdyby nie to, że biegłam z GPS’em nie uwierzyłabym w ten wynik… znowu bym gadała, że gdzieś zgubiłam kilometr, albo że zegar się popsuł.. no ale nie chce być inaczej! Licznik pokazuje i czas uwierzyć w swoje możliwości… Mam nadzieję, że utrzymam taką prędkość na maratonie… to już za tydzień!!!

Nie mogę się już doczekać :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz