W każdym bądź razie nie zanudzając
Was szczegółami…tamtego pięknego, słonecznego dnia, będąc na spacerze z moim
pieskiem zostałam zaatakowana przez innego psa. Dokładniej to mój pies został
zaatakowany, a ja stając w jego obronie nieźle oberwałam… Jak się okazało –
pies latał bezpańsko, bo został zapomniany… i to w jaki sposób! Właścicielka
zabrała psa na zakupy i przywiązała go smyczą do barierki sklepu, po czym
wychodząc, ewidentnie o nim zapomniała! Ktoś go odczepił, ja miałam pecha, że
nie ten czas i miejsce, do szło do szarpaniny między psami, trochę i ja
zostałam poszarpana…pomijam, że ludzie widzący sytuacje nawet nie zareagowali
tylko stali tempo, jak cielaki :/ Ogarnęłam sytuację. W domu opatrzenie ran.
Okazuje się, że z psem trzeba jechać do kliniki, zatem telefon do brata – „zawieź!”.
W między czasie z okna obserwowałam kundla, który przez kogoś został ponownie
przywiązany do barierki sklepu. I nagle pod sklep podjeżdża samochód…wysiada
młody chłopaczek i zabiera psa. Spisałam numery rejestracji i czekam dalej na
brata.
Przyjechał, coś tam pokrzykuje na
mnie nie wiedzieć czemu…Dopiero w aucie zauważył, jak wyglądam ja… i moja ręka.
Obraliśmy więc kierunek: najpierw pies i klinika weterynaryjna, później ja na
izbę przyjęć (obdukcja, zastrzyki…pies jeszcze nieznany więc i na tężec i na
wściekliznę). W tym całym zamieszaniu zapomniałam powiedzieć bratu, że spisałam
numery auta… pada pytanie: a jakie to było auto? Yyyy….takie małe… granatowe ;)
;) ;) No dobra… jedziemy na policję, tam sprawdzili numery, pojechali tego
samego dnia do właścicieli. Okazało się, że się przyznali, ze taka sytuacja
była, że psa zapomnieli, bo żonę głowa rozbolała…i no tak wyszło… paranoja
jakaś. Idąc jeszcze większym skrótem, padło hasło, żeby się DOGADAĆ. Dogadać to
rozumiem, że porozmawiać na spokojnie, wyjaśnić sytuację i wspólnie rozwiązać
problem…a nie cwaniakować, że ja jako gówniara nie będę mu warunków stawiać i
on dostał mandat, przyznał się i dla niego sprawa jest załatwiona… Sprawa ciągnęła
się z rok, bo cwaniactwo, jak się okazało sąsiadów z osiedla, nie znało granic.
Utrudniali i komplikowali sprawy na wszelkie sposoby. Skoro dostałam na izbie
szczepionki to logiczne, że sprawa idzie do sanepidu. Pies został zamknięty na
obserwację i musiałam dostarczyć papiery od właścicieli, żeby wykazać, że jest
zdrowy… generalnie jeden wielki sajgon, mnóstwo papierologii, robienie na złość
i pokazywanie, że NIE BO NIE! A że Ania to uparty osioł i mimo że miałam dość
sprawy to się zawzięłam i pokazałam im gdzie raki zimują… Od początku byli na
przegranej pozycji, stąd Sąd zadecydował, że mają przystać na moje warunki. Bez
dwóch zdań… sprawa wygrana J
jeszcze próbowali robić na złość, kombinować, ale z moim pełnomocnikiem była
krótka piłka. Tak więc ze spuszczonymi łbami omijają mnie teraz szerokim łukiem
na osiedlu, a jak już spotkają w twarz to zawsze coś palną chamskiego. Buractwo
:)
Ale po co Wam o tym piszę? Bo
wyszłam dziś na trening… i na ostatnim odcinku (1,5km) widzę przed sobą
biegacza. No to mi zaraz się włącza lampeczka i zaczynam się ścigać :) Oceniam
sytuację… jest ode mnie jakieś 500 metrów dalej, ale biegnie równym tempem,
wcale nie wolnym. Przyspieszyłam lekko żeby móc go wyprzedzić. Byłam bez soczewek
wiec z daleka nie umiałam ocenić kim jest biegacz. Nim się do niego zbliżyłam
traktowałam to jak czystą i zabawną rywalizację. Ale…jak zobaczyłam z bliska z
kim mam do czynienia… rywalizacja przestała być zabawą! To był właściciel psa –
Burak Cwaniakowaty :) Czując, że ktoś za nim biegnie odruchowo odwrócił się
zauważając MNIE! Przyspieszył, a ja za nim… Dobiegając do końca trasy i
wbiegając tym samym na osiedle wyprzedziłam go dość mocno i zostawiłam w tyle.
Mało się nie skichałam przy tym, ale to nieważne! On tego nie widział. Za to ja
widziałam jego minę… kolejną już minę w wersji przegranego. Była bezcenna :) Wróciłam do domu dumna jak paw i hehe no cóż mogę powiedzieć...
Taka sytuacja… :)
co wy wszyscy z "taką sytuacją" ?!? fajna historia :)
OdpowiedzUsuń