Z bieganiem jest różnie...jak z kobiecymi nastrojami - raz lepiej, raz gorzej. Nie raz jest tak, że mamy wrażenie spadku formy, a w efekcie trening wychodzi dobry. Czasami wydaje się, że biegniemy świetnie, a jak spojrzymy na wynik końcowy, to ręce opadają...
Warto podejść do treningu, jak do przyjemności... nieważne jaki mamy wynik... ważne, że dobrze się czujemy.
Ja czułam się dziś fatalnie... męczyłam się i miałam ochotę rzucać butami w ludzi. Na szczęście były obok mnie osoby, których obecność hamowała mnie przed tym czynem...Natalia i Adam :) nie hamowali za to prędkości ;) tempo było, jak na mnie dość mocne, ale nie chciałam się poddać. Do tego pogawędka w trakcie, która wymusza dodatkowe pokłady energii...w pewnym momencie przestałam z nimi rozmawiać :P hehe Adam biega w ultramaratonach i moja forma nie dorasta do pięt jego formy. Natalia również w formie (choć twierdzi, że nie) i to dość mocnej dotrzymywała tempa Adamowi całkiem sprawnie :) Ja starałam się dotrzymać ich tempo, mimo że miałam możliwość zwolnienia ich prędkości... celowo nie zwalniałam i walczyłam ze sobą w ciszy, podczas gdy Adam z Natalią wesoło sobie dyskutowali i żartowali, conajmniej jakby wyszli na luźny spacer ;) Są naprawdę dobrzy!
Po pierwszych 10 km miałam dość... chciałam położyć się na ziemi i jak małe sfochowane dziecko zacząć krzyczeć wymahując przy tym demonstarcyjnie rękami i nogami... chwile odsapnęłam i ruszyliśmy dalej. Niby słabszym tempem, które za chwilę wyrównało się do poprzedniego, czyli mocniejszego (albo aż tak się męczyłam, że wydawało się mocniejsze :P) Było mi tak źle, że w pewnym momencie nie odróżniałam lekkich kropel deszczu od mrowienia... na szczęście zostałam uświadomiona, że to jednak tylko lekki deszczyk...a miałam wrażenie, że ktoś uprawia na mnie akupunkturę i rzuca mi w twarz szpilkami... DRAMAT! Minęło 15 km i czas podjąć decyzję...kończymy czy lecimy dalej?
Hmm... trener na dziś zalecił 20 km, ale jak mam to przebiec z takim samopoczuciem? Rozpoczęła się walka... w efekcie której ruszyłam dalej z Natalią. Adam pobiegł już sam w swoją stronę, a my z Natalią w swoją. Ostatnie 5 km chciałam zrobić świńskim truchtem...udało się! Nie do końca 5, ale...całość wyniosła 18,5 km
Jak patrzę teraz na statystyki tempa podczas całej trasy, to myślę sobie, że nie było najgorzej... w takim sensie, że naprawdę było mocne, a ja jednak JAKOŚ wytrwałam :)
Gdyby nie Adam i Natalia - pewnie nie odważyłabym się na takie tempo! Za to Wam dziękuję!!!! :)
P.S.
Przy okazji testowałam dziś skarpety kompresyjne firmy Nessi :) relacja wkrótce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz